piątek, 25 stycznia 2013

I znów...PRZEPROWADZKA!

No to tak.Jutro sie przeprowadzamy na powrót do Belgii. Niecale 2 miesiace pobawiłam sie w Holandii.
Nie wiem na jak długo ta Belgia, ale prawda jest taka, że te cholerny las na moje stargane nerwy to chyba dobry pomysł. Drewniany domek, drzewa, wiewiórki, bieganie...
Jak jeszcze zaraz mi jakaś praca wpadnie to będę przeszczęsliwa. Co prawda bez zameldownaia, w Belgii moga mnie zatrudnic na max 3 miesiace, no ale zawsze przez ten czas moge cos wymyslic. Czy cos.
Ciągle tez rysuje. Po kilka godzin dziennie, codziennie, solennie. Nie wiem co z tego będzie, ale jestem jakoś dziwnie zdeterminowana. Robię to, nie przestałam- Jestem Krolowa słomianego zapału.
Powiedzmy, ze zmienilam swoje zyciowe zalozenia/plany/nastawienia,. Tak jak myslalam, ten rok bedzie decydujacy. Czas najwyższy w sumie. Nadal mam ataki panicznego lęku, ale juz rzadziej. To wielki plus. Odstawiłam tabletki, jest lepiej.
Pozmieniało mi sie w głowie.Nie wiem czy na lepsze czy gorsze. Po prostu - pozmieniało.

I taką myśl dziś miałam.Wiecie, z tych "głębokich" ;), a tak poważnie to siedziałam sobie, rysowałam i tak mnie trafiło : No more fear. Bo wiecie co jest najlepsze w byciu samemu?
Najlepsze jest to,że nie mam w sobie tego strachu, że któregoś dnia Ktoś  przyjdzie i powie :"Nie kocham Cie juz".
To kurewsko wyzwalające. Nie wiem czy postanowie kiedykolwiek zmienić ten stan. Poczekam aż Mój Najlepszy Przyjaciel będzie sam(chyba, zeby nie to wtedy 72 koty i staropanienstwo) i Mu sie oswiadcze. Będzie świety spokój i kto jak kto, ale On nigdy mi nie powie tych paru słów.

Dotarlo do mnie również dziś, że Lucy Maud Montgomery (ta od Ani Shirley) zjebała mi życie. To nie Disney mi pokazał nieistniejące miłości. To ta Montgomery pożal sie Boze!!! eh. No to na tyle chyba ode mnie. Nastepna notatke popelnie, brudnymi od belgjiskich czekoladek paluchami i z zapachem igliwia we włosach.

czwartek, 24 stycznia 2013

No wiem, że "daje dupy" z blogiem...

W razie co to żyje. Byle jak, ale zawsze ;)
Musze zebrac mysli jakos, cos, żeby zrobic notke i żeby nie była ona wołaniem z otchłani;]
so so...
tak na pocieszkę:



 A to Lutosław - głuchy kot mojej Mamy :) wersja: na Lorda ;)

środa, 9 stycznia 2013

Let's make it clear...


Gdy nalezysz do Nomadow, to tak naprawde nie nalezysz nigdzie. Nie masz nic. Nie posiadasz. Ani miejsca, ani rzeczy, ani ludzi... Jedyne co masz to, to cos we krwi. Ten wirus, jakis blad, ktory moze zakradl sie juz gdzies przy poczeciu. To cos, co wiecznie Cie pcha do przodu. To, co kaze Ci reagowac na kazdy zmienny powiew wiatru, na kazdy zew. To, co budzi niepokoj przy dluzszym spoczynku. Tajemnicza, niewyjasniona skaza, blad genetyczny.Nie wiadomo jak sie go przekazuje. Czy jest zarazliwy i przede wszystkim czy jest uleczalny. Choroba, ktora nie pozwala na bliskie i dlugie relacje z ludzmi. Pokazuje  bezcelowosc nabywania, kupowania, posiadania Ujawnia, bez ilu tak naprawde rzeczy jestesmy w stanie zyc i sobie radzic. Nawet dzis, w 21 wieku, potrzebujemy tak naprawde bardzo niewiele. Co wiecej, okazuje sie jak potrafi nas ograniczyc to co, wg nas sprawia, ze jestesmy szczesliwi, bezpieczni, "na miejscu".
Gen "nomada" ujawnia sie dosc wczesnie. Mozesz go rozpoznac po tym jak dziecko samotnie wyrusza w droge. Pierwsze "ucieczki", dluzsze spacery, o ktorych nie mieliscie pojecia, jakas ciekawosc pt"co jest za tamtym rogiem ulicy?". Jak potrafi doskonale sam soba sie zajac i nigdy sie nie nudzi w swoim towarzystwie. W wieku nastoletnim pojawia sie niepokoj. Zwykle dwa razy do roku. Na wiosne i na jesien. Gdy powietrze i wiatr ma taki specyficzny zapach. Gdy "spirit is crying for leaving"... Gdy stoi sie w oknie i tak strasznie teskni za droga. Czuje sie kazda komorka ciala ten niepokojacy zew. Z reguly sie nie ulega. Zwala na chwilowe kaprysy. Daje sie wciskac w te sztywne ramy, ktore spoleczenstwo od wiekow tak dzielnie i z mozolem, wypracowalo dla kazdego kolejnego pokolenia. Szkola,studia,praca, rodzina. Rozna kolejnosc, skladniki te same. Co sie dzieje z czlowiekiem skazonym genem nomady? Nie potrafi sie dostosowac. Nie moze wyruszyc w droge, nie moze zmienic miejsca wiec zmienia szkoly,prace, mieszkania, ludzi. Coraz szybciej, coraz chaotyczniej. Miota sie i gubi. Czas ucieka, ludzie dookola znajduja swoje miejsce w ramie, a Nomad histerycznie stara sie COS zrobic. Ze soba, swoim zyciem. Slucha innych, niby slucha siebie, wmawia sobie, perswaduje, tlumaczy, stara sie. Tak bardzo sie stara. Tak do bolu. Dlatego tak boli kazda porazka.
W koncu nastepuje poddanie. Ruszenie w Droge. Czesto przez przypadek. I dopiero teraz zaczyna sie bal. Kraje, miasta, ludzie, jak w kalejdoskopie. Coraz mniej rzeczy w walizce,coraz wiecej doswiadczen, coraz mniej pewnosci tego jak to wszystko tak naprawde ma wygladac. Im wiecej wiesz, tym mniej wiesz. Paradoks, ktory staje sie zyciowym dramatem. I ta jedna straszna rzecz : samotnosc. Zawsze samotnosc. Czasem, ktos skuszony wizja awanturniczego zycia dolacza do Wedrowca. Daje sie porwac. Zyja razem. Jest czar, jest urok, jest poczucie "moge wszystko". Ale nagle ujawnia sie brak tego szczegolnego genu. Konczy sie przygoda. Ktos chce stabilizacji, materialnych rzeczy, namacalnego zycia. Przedmiotow, ktore sa Jego, ktore mozna dotknac. Stalego zycia. Co smieszniejsze, zmeczony zyciem Nomad tez za tym teskni. A nie jest mu dane. Zostaje sam, bo nie umie sie dostosowac. Stoi oszolomiony gdzies na kolejnym rozwidleniu. Ze zmasakrowanym sercem, balaganem mysli. Szuka tej najmniej brudnej szmatki, obwiazuje pokiereszowane cialo, robi wdech i rusza dalej, obiecujac sobie, ze to byl ostatni raz, gdy zabral autostopowicza. Az do nastepnego razu...