środa, 27 czerwca 2012

Kupiłam bilety i jestem hipsterką

Bilety do Brukseli zabukowane.
Planowy lot: 6 sierpnia 
 <rzesza serduszek, motylków, pegazów, troskliwych misiów, lizaków i trzy albo nie! 4 tęcze!>

Został mi nieco ponad miesiąc do wakacji. I dobrze, bo między Bozią, a prawdą - ledwo zipię już.
Teraz mogę się zając kupowaniem "norweskich prezentów" dla Mamy i Siostry oraz dalszym treningiem, nabieraniem formy i mięśni, a gubieniem tłuszczu, żeby ukazać się po roku niewidzenia z wyżej wymienionymi, jako ta wytatuowana bogini, czesana wiatrem i morska bryzą ( to taki ukłon w stronę Oslo)
Byle nie turbulencjami.
Bo ciągle o nich myślę.Mówiłam, że się panicznie boję latać? Nigdy nie miałam tego problemu, aż do teraz. Im częściej latam tym bardziej się boje... Niedopsz.
Tak poza tym to macie obiecane foto hipsterskiej mnie oraz lodów w porcie < tak, tak to Mövenpick !>
Oczywiście orzech włoski i syrop klonowy oraz jakieś tam inne tuczące grzechy. tak a propos mojego gubienia tłuszczu ;)




wtorek, 26 czerwca 2012

Menel Tattoo 2012 iii meduzy

Wczoraj była straszna ulewa (zaczyna sie dramatycznie)
Siedziałam sobie na przystanku, tak w tym deszczu. Radośnie przemoknięta, napieprzało jak zły, ale nadal było ciepło. Podsiadł się jakiś starszy koleś. Cóż...nazwijmy Go Panem Menelem. Pan Menel zrobił to co czego wszyscy my w słuchawkach na uszach nienawidzimy czyli zaczął konwersacje. W najgorszym możliwym języku: norweskim menelskim. Czyli bardzo pijanie i nieskładnie mówił do mnie po norwesku. Matko Bosko.
Uprzejmie poinformowałam Go, iż angielski jest wymagany w tej sytuacji.
Postanowił się dostosować. I tak oto miałam miłego rozmówcę norwesko-angielsko-menelskiego...
Panu generalnie chodziło ( a jakże!) o moje tatuaże. Na migi  wyraził aprobatę, poparł to sympatycznym w zamyśle, jak mniemam chrząknięciem, po czym pokazał mi swoje rękawy! I tu Moi Drodzy niespodzianka roku! Otóż dawno na żywo nie widziałam takie dobrego oldschoolu i tak soczystych kolorów! Nie sądzę, żeby były robione tydzień temu, a kolory aż biły po oczach. W innej sytuacji (czytaj: trzeźwej i angielskiej) spytałabym gdzie/co/jak, ale cóż. Miło się pożegnaliśmy i..wsiedliśmy do tego samego autobusu ;)
No to taka ciekawostka.
Postanawiamteż pochwalić się moją nowa koszulką. Pałam do niej miłościa namiętną za grafikę.(własnie sobie uświadomiłam, że mam tu minę jak kompletny ritard, ale przecież nie to jest istotne so..deal with it, tj. z ta miną)


Pokazuję Wam meduzy <3 <3 <3 a jakże!Portowe :)


A także standardowo już Wilka, skoro Go mam i jest taki ładny.

                    Tu Wilk jest gentlemanem, ponieważ (tak, obie nogi/stopy na focie to jego) rozciąga mi przymaławego buta na Aker Brygge i zupełnie się nie wstydzi :D
Chciałam jeszcze pokazać Wam moje hipsterskie oblicze oraz miłość kocią, ale niestety Wilk ma na telefonie, a zarówno telefon jak i Wilk są w pracy. Kiedy indziej.

sobota, 23 czerwca 2012

The NightHawk Diner - w końcu!

Stalo się. Popełniliśmy śniadanie w The Night Hawk Diner. Wspominałam kiedyś o tym miejscu, Znajduje się na Grünerløkka - tej fantastycznej multi kulturowej dzielnicy Oslo. Typowo amerykańska knajpa, otwarta od 7 rano, gdzie dostaniesz jajka na wszelkie sposoby na bekonie, pankejki amerykańskie, miliard hamburgerów, a także szejki z wisienką czy "cherry pie and daaamn good coffee" Obsługa ( wytatuowana!) mówi tylko po ang., nawet między sobą. Menu po angielsku więc można się poczuć jak w trochę nowocześniejszym Twin Peaks.
Porcje  olbrzymie. Koniec końców zapłaciliśmy na jedzenie dla 2, tyle ile mi starczało na przeżycie miesiąca w PL, ale akurat tu to są normalne ceny w knajpach. Tak czy siak - nie żałuję ani korony. Pałamy wielka miłością do tego miejsca i mamy zacny zamiar  bycia tam częstymi gośćmi
Po wytoczeniu się z Nighthawk'a poszliśmy do, moim zdaniem chyba najlepszego studia tatuażu w Oslo - 1969 Tattoo. Zorientowaliśmy się jak to wygląda tu cenowo, z zapisami, z sesjami i ogólnie wszystkim co powinnam wiedzieć na ten temat. Kto wie, kto wie, być może już całkiem niedługo ruszymy z rękawem Wilka (wilkowi rodzice mnie znielubią jak nic)
Potem 30 min. spacerek do centrum, gdzie nabyliśmy kubek, bardzo wikingowy. Jak zwykle łikendy w naszym wykonaniu sa bardzo przyjemne i nawet deszcz pod koniec nie zepsuł wrażenia. jakoś tak tutaj nic mi nie psuje humoru. Poza  "rodakami" na emigracji, których tu od cholery, a którzy robią przeważnie wiochę nie z tej ziemi. Z tego co wiemy, jak wszędzie indziej.
a teraz: foty :)


                                                         Wilk w wersji subtelnej, letniej, rozmarzonej ;)
                                            Om nom nom <3
                                           TEN kalkulator. Jeszcze nie wiem kto i za co, ale ktoś go dostanie w prezencie :D
                                  Taki tam kolory lokalny

wtorek, 19 czerwca 2012

blabla o niczym

Wilk jeszcze nie wie, ale dzis po pracy czeka Go to :


Jak również kupne pierozki, podrasowane brokułami i pieczarkami, o. Tak fajnie ma. Będzie miał.
Warto nadmienić, iż w końcu wróciło lato do Oslo

                                      Nasza chałupa
                   I widok w dół ulicy.

Robi to dużo do lepszego nastroju, dla WSZYSTKICH, że tak powiem.

Pochwalę się jeszcze wczorajszym nastrojowym wieczorem z Grubaldą. No i oczywiście moją piękną tapetą na lapie ;)

A taki wpis jak ten mój dzisiejszy  można zakwalifikować do: "Nudzę się strasznie więc pisze głupoty o niczym." Jak pogoda się utrzyma to istnieją wszelkie szanse, że po łikendzie bede mogła zamieścić naprawdę fajny wpis. tak po cichu marzy mi się w końcu piknik całodniowy z opalaniem na jednej z wysepek. Zobaczymy.

poniedziałek, 18 czerwca 2012

Conversy w gwiazdki-ćwieki i syrenkowe akryle

Dziś wyjątkowo wcześnie skończyłam pracę i postanowiłam po przechadzać się po sklepach. Generalnie, gdy mam coś kupić (czy to Norwegia czy to Polska czy to znów inna Belgio-Holandia) wybieram się zazwyczaj między poniedziałkiem, a środą w godzinach  przed popołudniowych. Mniejszy tłok, mniejszy bałagan, mniej nerwów. Jestem bardzo, baaaardzo nerwowa w sklepach, jeśli ktoś jeszcze tego nie wie. Poza sklepami również..ale to inna historia ;) Zaczynają się już wyprzedaże. Zawsze mnie to zastanawiało: letnia wyprzedaż w..czerwcu ... ale ok. Nie marudzę. Tak czy owak z głupia frant stałam się posiadaczką góry od bikini: czarnej w palmy(różowo zielone) za 30 koron! Grzech nie brać, no. To wzięłam.
Dorwałam w końcu i moje upatrzone ćwieki w kształcie gwiazdek. Miałam taka wizję, żeby zakupić Conversiaki ( od lat juz nie kupowałam Conversów, bo zdradziłam je z Adio), ale z racji, że tu Conversy się nosi jak kapcie czy majtki - czyli wszyscy, ale to WSZYYYSCYYYY mają i noszą i to po kilka par w różnych kolorach, złamałam się i dostosowałam. Ale po swojemu - moje Conversiaki są skórzane w sensie "skórzane", czarne, z ciemno szarą podeszwą. Postanowiłam je odpimpować wyżej rzeczonymi  nitami. Kiedy w glorii i chwale usiadłam na świeżo zamiecionej podłodze, otworzyłam torebkę, przyniosłam buty i wbiłam pierwszą gwiazdkę...napotkałam opór. Ci co mnie znają wiedzą, że jestem posiadaczką dłoni 10 latki. Mniej więcej też takiej siły w nich :] Pozostaje mi więc czekać, aż Wilk wróci z pracy i swoimi męskimi łapami dokona przemiany mego obuwia. Poza nitami, kupiłam też piękną akrylową farbę w kolorze syrenkowym, z którą na pewno COŚ zrobię. Dojrzewam do myśli co.  Popełniłam też kilka pędzli. Mam tu taki sklep... TAAAAAAKI sklep, że aż słów brak. Jak ktoś lubi robić sam meble, biżuterię, szyć, przerabiać, malować, rzeźbić, tworzyć ogółem to zapewne miałby ochotę zamieszkać w tym sklepie. Ja mam. I długo się zbierałam, żeby coś kupić, bo tyle cudowności, że sama nie wiedziałam. Dziś kupiłam. I powoli będę gromadzić tamtejsze dobra, bo Bozia mi świadkiem - idealne rzeczy tam mają do mojej meblowej "produkcji". I faktycznie 1wsze zakupy to najtrudniejsza rzecz była. Teraz już pójdzie z górki. :)
Naprawdę czas najwyższy się wziąć i zacząć choćby tip topami dążyć do swojego jakiegoś tam celu, bo inaczej przez nast.10 lat będę marudzić, popłakiwać i smęcić.
Jak już dojrzeję do tego co zrobię z syrenkową akrylą to oczywiście nie omieszkam się pochwalić.
Tymczasem, udanego poniedziałku. Już zaraz wtorek, a wiadomo to prawie jak piątek, a więc łikend ;)

        Tak wygląda z 1wszą gwiazdką.

        A tu zakupy.

piątek, 15 czerwca 2012

Kąp się dla Jezusa i tyłki norweskie part II


Jasne stało się, że albo:
- Norwegowie nie maja żadnych zahamowań i mogą się rozbierać kiedy i jak i gdzie i przed kim chcą. Zero skrępowania;
- traktują mnie jako przedmiot użytku codziennego jak np. krzesło lub mopa ;) , przed którym oczywiście nie musimy się certolić i możemy się do woli obnażać. Ja się nie ukrywam przed krzesłem, gdy zmieniam stanik.

Stało się.
Tym razem była to Kobieta. Nomen omen przemiła Mama Pani Domu (Pani Domu bawi w Paryżu, więc Mama pilnuje chałupy jak zamku). Radośnie wkroczyła do sypialni, gdzie ścieliłam wielkie jak stodoła łoże, prowadząc rozmowę ze mną na temat zapraszania przyjaciół na śniadania, zrzuciła ów ręcznik i taka goła i wesoła zaczęła się rozbierać. Mój stoicki spokój, luz blues i co tam jeszcze zasługuje na Oscara, Bozia mi świadkiem. Nawet okiem nie mrugnęłam. Przywykam chyba.
Znalazłam też to!

 Lookin' good for Jesus! :D :D :D Bubble bath., Przyznam, że skonałam dziś , gdy to ujrzałam. Ktokolwiek wpadł na pomysł wypuszczenia tego płynu do kąpieli z tym hasłem - jest moim guru.
 Z wieści kolejnych: Wilk jest chory jak sto diabłów więc koncert off, łikend na mieście off :<
Sad, Magdalena is saaaaaad.
na koniec dodam, że zasłużyłam na ten łikend jak nikt inny na świecie dziś i będę robić NIC <3

czwartek, 14 czerwca 2012

Ole! Czyli dlaczego kochamy norweskich facetów.

Musze się pochwalić,że dziś zdecydowanie miałam dobry dzień.
Co prawda, wstałam po 6ej rano, wróciłam po 18ej wieczorem, zmęczona jak sto diabłów, ręce i nogi to mi odpadają, ale jak to sobie stwierdziłam, idąc w stronę domu z wielką siatką zakupów jedzeniowych - lubię to. Mam wypełniony szczelnie dzień pracą, potem ćwiczenia, potem ewent.jakiś bardzo późny obiad/kolacja a z Wilkiem. Czasem film i nyny. Ale naprawdę to lubię. Lubię to, że jestem zmęczona. Ta głupia praca daje mi mnóstwo satysfakcji w tym sensie, że faktycznie czuje, że pracowałam i to ciężko. I że zasłużyłam na łikend.
Tak czy siak miałam dziś przyjemność o 8 rano wbić w progi Pana Muzyka. I to nie tego Pana Muzyka od Idola (chwaliłam się, że pracuje dla Pana Norweskiego Idola Kompozytora?). Ten Pan Muzyk to Młody Pan Muzyk. Otworzył mi radośnie drzwi, ukłonił się i przedstawił (Ole). Jak wygląda? Powiedzmy, że możemy Go wsadzić w jakąś brytyjską rockową kapelę w stylu The Killers i inne takie i będzie idealnym bożyszczem dla panienek. Tak, tak - jest mega przystojny i baaardzo czarujący. Przedstawiłam się również ( dla ułatwienia sprawy i żeby nie brzmieć jak rosyjska prostytutka- Lena bądź biblijna- Magdalena, mówię krótko - Maggie bądź Maddy) Ole wyraził radosne zdziwienie, że mówię po angielsku (znów...), zaproponował mi kawę <awww> potem postanowił, że włączy mi muzykę, bo jak stwierdził wyglądam na rockową dziewczynę :D :D. Włączył mi koncert nomen omen The killers na dvd . Po chwili znów wleciał do kuchni, taki jakiś widać zafrasowany. I bardzo uroczo zakłopotany  oznajmia, że nie jest przyzwyczajony do tego, że "Pani od sprzątania" mówi tak dobrze po ang. i że faktycznie może sobie z nią porozmawiać :D I teraz wielkie BUM. Stanął na baczność, niemal strzelił obcasami i mówi, że napisze do mojej szefowej, że "You are the nicest thing in the morning" :D :D :D ta-daaah. Juz tam nie czepiajmy się tego "thing". Zrobiło mi się miło i postanowiłam bardzo czarująco się roześmiać, bo uświadomiłam sobie, że On mi takie miłe rzeczy mówi, a ja tu stoję w moim wielkim zielonym tiszercie reklamującym bar ze stripteasem i myjnię samochodową bikini w USA .... Cóż. Tak czy siak Ole wrócił jeszcze  z klatki schodowej wymachując swoją wizytówką i ulotką swojej kapeli (tak, tak Miłe Panie - ma zespół, zaraz będę słuchać)
Bardzo się przyłożyłam do sprzątania, tak super hiper ach ach i mam nadzieję, że doceni swoją "jak nową" kawalerską łazienkę :)  Wrzucam parę fotek tak o, gitar i manekinów :D a także super hiper lampy.

Robiłam też takie jakieś mieszkanie, które sprawiło, że pomyślałam: "Nie wiem czym się zajmujecie (Właściciele), ale chce robić dokładnie to samo i tak mieszkać". Bajka. Po prostu bajka. Te ichnie mieszkania w kamienicach w ogóle tu takie są, że chce sie płakać ile razy człowiek pomyśli "to NIE moje"

                                                          Ta lampa <3





środa, 13 czerwca 2012

Jak zostałam amerykanką, prawie kupiłam mustanga i śpię w nowym łóżku.

Jeśliby się ktoś zastanawiał jak wygląda moje życie, dzień taki ot codzienny/zwykły to proszę:

- pobudka (zwykle ok.6-7)
- praca 8-16 (bardzo rożnie w sumie to bywa, bo czasem pracuje 5 h a czasem i wracam po 10)
- szybkie ogarnięcie pokoju
- tygrysim niemal skokiem rzucam się na orbitreka na kilkanaście minut (taka jestem pro)
-wanna
- czas wolny czyli: komp/książka(czasem książka w wannie)/film/jakiś lepszy obiad z Wilkiem.
-nyny
Tak oto wygląda mniej więcej od poniedziałku do piątku. Jeśli Wilk ma wolne i jest ładna pogoda to zdarza się, że po pracy wlokę dupsko dalej w miasto, tak o, dla samej radości wleczenia się po Oslo. Słusznie zauważyliście - nie ma pór jedzeniowych. Jem kiedy mogę, przeważnie w biegu.(wiem, wiem, bardzo niezdrowo, ale za to jak już jem to nawet tak pro - zdrowaśnie)
W łikendy to juz inna śpiewka. Po łikendach zawsze jest wpis na blogu i foty więc w sumie wiecie jak wyglądaja moje norweskie łikendy :)

Teraz z innej beki. Zakupiłam łóżko. Nawet łoże. Takie małżowe. Chwaliłam się już? Zdjęcie na szybko zrobiłam, tam w dole będzie. Planuję przemalować ramę jakoś..albo spatynowana zieleń albo może fiolecik...? A może ktoś ma jakiś interesujący pomysł? Wyro zakupiłam na finn.no to takie coś jak allegro tylko, że skandynawskie i nie ukrywam fajniejsze, bo jest opcja "oddam za darmo" i naprawdę zabawne rzeczy ludzie oddają w gratisie, a za jakieś tam małe kwoty sprzedają też cudeńka. Moje wyrko kupiłam od wytatuowanego bębniarza :D Swój do swego ciągnie, widać. Odebrałam je po licznych kłopotach z dojazdem od mamy owego perkusisty, która na dzień dobry spytała się czy jestem  Brytyjką czy amerykanką. Urosłam we własnych oczach. I nie, nie dlatego tak spytała, bo jestem monstrualnie gruba :P Wiemy, iż chodziło o mój angielski i już. Wilk sie upiera, że to dlatego, iż ON miał na sobie koszulkę z flagą hamerykańską (zdjęcie koszulki też niżej, a jak!), ale nie wierzcie mu.
W drodze powrotnej  zajechaliśmy na podwórko pośrodku niczego i stały tam te oto cuda(zdjęcia niżej). Każdy się spuszczał nad innym i każdy odjeżdżał ze łzami w oczach. Wilk subtelnie przypominał mi, iż zbliżają się Jego urodziny, pieszcząc jednocześnie maskę czarnego Mustanga. Mój Tata umarł przy wyblakłym niebieskim starutkim Volvo, a ja... cóż...Na pewno widzicie tę lazurową piękność. W czym innym może jeździć syrenka??? eh... Teraz TYLKO wygrywam w totka (tak, tu też mają) i już.

Czy wspominałam tez, że stworzyłam sushi-potwora? Otóż stworzyłam. Znów byliśmy. W Oslo jest od groma i ciut ciut knajpek s sushi (mamy poważne plany, sprawdzić wszystkie) i Wilk wpadł w amok. Podejrzewam, że za każdym razem czegoś dodają do tej ryby lub ryżu, bo naprawdę Go nosi na samo słowo "sushi".
Dodałam też szybkie foto moich nowych włosów. Czyli jak utleniłam znów odrosty i nie wiem co w sumie dalej. Niebieskie? Fioletowe? Rude? Zostawić jak jest? eh....
 W sobotę idziemy do Blitz na siakiś koncert. Eye for eye bodajże. Bardzo taki polski akcent, a Wilk jest ciekawy jak tu wyglądają takie imprezy więc idziemy. Jeszcze nie podjęłam decyzji czy będę się udzielać po polskiemu czy zamilknę tajemniczo lub li i jedynie in English. Wiem jak to okropnie/okrutnie brzmi, ale równie okropne i okrutne są tu jednostki rodakowe, które spotykamy więc naprawdę...wstyd się przyznawać w Oslo skąd pochodzimy...sad but true.
Z mniej fajnych wieści to Grubalda przeżyła atak bądź jakiś dość poważny wypadek, ale rekonwalescencja trwa. Wszystko jest owiane tajemnica, bo Kicia milczy jak mogiła i to gotycka i za Chiny Ludowe nie chce wyjawić co się stało. Ale najważniejsze, że jest tu, leży obok i mruka.
                                         to TA koszulka. Nota bene JA ją wypatrzyłam, aż z ulicy przypadkiem 8)
                                   Wilk na łyso. Wygląda tu jak wielka dzidzia, ale wiecie TE ślepia... i sushi :D
                                                         Om nom nom nom
                                                  Tatowe
                                             Jaranie się.
                                                        <3
                                                       mrrr
                                              Moje bejbi <3 I ten kolor.
                                                 To tam po prawej stronie ławki, w wodzie, ten punkt to meduza :D i puszczała bąbelki <3
                                        Nasze nowe łoże czyli jak to określił Wilk "pokój nastolatki" :]
                                                       Moje włosy w różnych tonacjach kolorystycznych, z czego żadnej nie idzie nazwać :D

sobota, 9 czerwca 2012

Sushi i zakupy.

Czasem trzeba się odchamić/zrobić coś innego/nie iść do BurgerKinga na "randkę"/etc.etc.
Postanowiliśmy iść na sushi. Wilk tylko raz miał przyjemność <wątpliwą z Jego relacji> jeść sushi, skończyło się tak jak sugeruje nawias - wstrętem i problemami żołądkowymi. Nomen omen był w jednej z najlepszych sushi knajp w Poznaniu..weird. Tak czy siak, ja sushi wielbię i Wilk w imię miłości niezmierzonej do mnie i mojej takiej samej do sushi, postanowił dać temu rarytasowi jeszcze jedną szansę.
Jako, że specjalnie nie wiemy gdzie co i jak w Oslo jeśli idzie o knajpy, metodami "na czuja", "bo fajny barman/kelnerka/wystrój/nazwa" podbijamy i sprawdzamy rynek kulinarny.
Weszliśmy sobie raźno do takiego przybytku o nazwie coś tam coś tam sushi ;) . Cała obsługa skośnooka - a jakże! Widać, że to rodzinny biznes. Kiepsko u nich było z angielskim u nas z norweskim i japońskim ;) czy jakimś innym azjatyckim ;), ale w końcu się dogadaliśmy. W ramach próby za 100 koron (trochę ponad 5 dych) dostaliśmy 8 maków i 8 sushi-sushi. Udokumentowałam wszystko zdjęciami. Nota bene  - było pyszne. Naprawdę. I czuć, że świeże, tu zaraz robione, żadne tam zimne z lodówki czy zastałe. Kłopotów żołądkowych - brak. Wilk postanowił kochać sushi. Czyli pełen sukces.
W ramach nagrody za ciężki tydzień pracy, poszliśmy na zakupy. Padły słuchawki skullcandy, dwa tiszerty (damski i męski), skarpety ;), żwirek dla Grubaldy i jakieś tam bzdety. Generalnie Wilk zapłonął wielka miłością do kolejnego już tiszertu  Disturbii i myślę, że koszulka jak nic dołączy do kolekcji wilkowej.
Ja nadal jestem zagubiona w świecie butów, bo muszę kupić aż 3 pary!
 - Conversy ( do przeróbki)
- takie takie eeeee platformy/kopytka/coś ( w końcu mam nogi jak gazela, a ostatnio to już przesadzam więc niech coś mam z tego znakomitego elementu urody)
- japonki.
 Mam tu w outlecie takie conversiaki..fioletowe jakby z aksamitu :D, na takiej trochę niższej podeszwie niż zwyczajowe Conversy - taka linia jakaś wyszła. Własnie nie wiem czy mi sie to podoba i czy ten piękny fiolet nie zabarwi mi stóp na równie piękny siny kolor, gdy tylko spadnie deszcz...rozterki, rozterki.
Ach i spotkaliśmy Naszego Ulubionego Szweda. nadal tak samo luzacki, fantastyczny i otwarty. Naprawdę, ten człowiek jak nikt poprawia mi humor, a Wilk bardzo przeżywa, że nawet do mnie Mr Szwed mówi " maaaaaaan" <3 <3
A, kupiliśmy łoże. takie małżeńskie, metalowe of kors. Mieliśmy już dziś po nie jechać, ale cóż... :] licz na siebie, że tak enigmatycznie powiem. Może w poniedziałek. Mam nadzieję... Dorzucam fotę Grublady, a co tam.
                                               Fontanna w samiutkim centrum (jedna z wielu)
                                                       Grubaldzina.
                                                    Taka ślicznościowa pannica sobie wisi na ścianie na Jernbanie. Jest sporo wieksza od człowieka.
                                                 Ponoć.
                                                         Pierwsze przymiarki
                                                      Wielka dzidzia <3
                                                     <3
                                            Machanie patykami to ciężka sprawa.
                                              Like a boss
                                                        :D :D :D
                                                         Odnóża. Moje.
                                                          Samojebka.
                                                       Skull Candy
Poza tym jemy ostatnie truskawki, opijamy się colą, ćwiczymy na orbitreku ( ja), planujemy wakacje w Belgii i don't give a fuck :)