poniedziałek, 24 grudnia 2012

Post Swiateczny, bo chyba wypada.






Niechże będzie. Skoro Święta to jakiś świąteczny post. Powysyłałam świąteczne mejle (wiem, wiem kartki by były fajniejsze - mea culpa) Ale jest bombka z czacha wiec powinniście mi choć troszkę wybaczyć...?
Czego by tu Wam... Najfajniej by było Wam życzyć tego wszystkiego co sama już mam. To by było coś. Ale, że za bardzo nie mam nic, to pożyczę Wam tego czego ja sama bym chciała. Bo chyba całkiem spoko mam pragnienia życzeniowe. Tak myślę. Tak sadze. No.
Uwaga, zaczynam:
 Zycze Wam super rodzinnych swiat, a jak nie rodzinnych to chociaz w gronie takich najwazniejszych osob, bo czasem te najblizsze osoby to wcale nie te  z "ta sama krwia".
Zycze Wam stabilizacji, ale takiej elastycznej. Czyli bez nudnych, sztywnych ram. Bo wierzcie mi, z cala odpowiedzialnoscia mowie, ze stabilizacja i te takie podstawy zyciowe to naprawde wspaniala rzecz. I choc niektorzy mi zazdroszcza tego wiecznego podróżowania, tej łazęgi to tak naprawde smutny ze mnie czlowiek i tesknie za Domem. (wiem, nedzne zyczenia wyszly)
Zycze Wam znalezienia Tej Drugiej Osoby. Polowki jablka, pomaranczy czy nie wiem...awokado. Bo wtedy jest naprawde nieistotne kiedy i jak i gdzie, tylko z kim. I wtedy mozna wszystko przetrzymac i zniesc i udzwignac.
Zycze Wam wymarzonej pracy. Tak żebyście co rano mogli wstawać<lub co wieczór, jak kto woli> z usmiechem na twarzy a nie odwiecznym "kurwa mac" i żeby Wasza praca była Wasza pasja (jednak bez pracoholizmu maniakalnego z namiętności do zawodu)
Zycze Wam Domu. Tego Magicznego Własnego Miejsca Na Ziemi. Gdzie sie spełniacie, gdzie odnajdujecie spokoj i odpoczynek. Schronienia. Azylu. Domu do dzielenia sie ze wszystkimi, których kochacie. Otwartego na Najważniejszych. Domu z kotem spokojnie wygrzewającym sie na fotelu lub parapecie i psem, ktory bedzie zakradał sie Wam do łóżka.
Zycze Wam świadomości siebie.Świadomości wlasnych wad i jakis usterek, nad którymi warto czasem popracować, tak aby nie zniszczyły one w pewnym momencie tego co najważniejsze.
Zycze Wam znalezienia Własnej Drogi. Tak, zeby nagle sie okazalo, ze kazda stracona wg Was szansa z przeszłości, nie byla ta stracona wcale, gdyz gdyby nie to, to nigdy byscie nie dostali, nie doszli, nie osiagneli tego co właśnie szukaliście i co na Was czekalo.
Zycze rowniez doceniania tego co sie ma. Bo...bo nigdy nie wiadomo.


 No to poplynelam. Zrobilam sie super powazna i powiem szczerze, splakalam sie nad tymi Waszymi zyczeniami. To byl ciezki rok. Poprzedni nie lepszy. Ale poslucham sie Hihora i poczekam po tej burzy, po tym deszczu na slonce. Czekam na nr 3 :)
Zycze sobie spotkania z Wami, najważniejszymi w nadchodzącym roku, bo mimo wszystko, strasznie Was potrzebuje i tęsknię.

                            To byłam ja Magdalena von Wieczna Łajza Czasem Syrenka.

sobota, 15 grudnia 2012

I am a delicate fucking flower, god dammit...

                Jak wyzej. Nie bardzo rozumiem czemu ciagle pokutuje ten dziwny przesad,ze jesli wyglada sie jak np. ja to mozna ze mnie robic "niezniszczalna suke", pozwalac sobie na glupie, czesto bolesne uwagi/niesmieszne zarty badz zwyczajnie traktuje sie taka mnie jak chlopa-kumpla. Skandal, skandal kurwa. Moge sobie przeklinac jak cala armia szewcow i jeden kowal na dokladke, moge machac piescia i kopac noga, moge warczec i naprawde glosno opieprzyc kogos, byle kogo, gdziekolwiek (jesli uwazam to za stosowne i potrzebne), ale na milosc boska jestem nadal dama i zadam szacunku! Ktos kiedys mnie nazwal Miss Bulterier. Nie pamietam juz kto, nie jestem tez pewna czy chodzilo o moja wielka milosc do psow tej rasy czy to taka zartobliwa uszczypliwostka miala byc. Fakt faktem, uwazam, ze pasuje. I to Miss i to Bulterier. (czy chwalilam sie moja super hiper torebka bulterierowa???) Mozliwe tez, ze chodzilo o to jak kiedys moj ex stwierdzil, ze mam nos jak bulterier. Bylam bardzo oburzona, ale podejrzliwie od tego czasu dolaczylam nos do listy "rzeczy do poprawy". No. W kazdym razie odnosnikow bulterierowych jest sporo i w każdym chyba jest ziarnko prawdy.
                 Co to ja mowilam....? A, ze żądam szacunku mimo swigania kurwami na prawo i lewo. Wlasciwie nie wiem po co cala ta notka. Chyba chcialam wykorzystac po prostu cudownej urody i pomyslu "kartke" powyzej. Grzechem byloby nie.
                 Ku informacji dodam, ze pofarbilam odrost, na dniach siadzie znow czerwony super hiper toner, a potem...a potem to juz nie wiem, bo nie mam tonerow wiecej, a wciaz uparcie odmawiam używania farby-farby sklepowej. Marzy mi sie ciagle ten niebieski czy fioletowy. Na zime jak znalazl, a tu zlosliwie brak tonerow w okolicy. Za kazdym razem gdy widze siebie w lustrze mysle sobie : "Ok, Magdalena. Mieszkasz sobie w miejscu gdzie specjalnie sie od Ciebie nie wymaga wygladu na wczesna Madonne. Ale jak ju wybedziesz do Miasta London..." I tak oto sie usprawiedliwiam, moje wiecznie wiszace smętne wlosy, brak "oka", 3 koszulki na zmiane i 7letnie glany. O, zima tez jest dobra na usprawiedliwienie! A potem wchodze, widze, ze Freakshow daly nowa notke i czuje naplywajacy wstyd, oj wstyd. Mamie sie ciagle wizja Miasta London, w ktorym to zwyczajnie skonam ze wstydu i żenady wychodzac w stanie, w jakim wychodze od dluzszego czasu. Czy dobrze robie? Czy mam sobie dawac dalej fory czy jednak juz kopnac sie w dupe i uparcie malowac kreske chocby tylko do umycia naczyn czy wizyty w spozywczaku? Czy uparcie miec zawsze świeży kolor na włosach i je same wysuszone, ulozone czy chodzic niefrasobliwie z fryzura na topielice, taka wyblakłą juz w dodatku. Decyzje, decyzje...

piątek, 14 grudnia 2012

Zdradzilam....

Cole z Pepsi. <moment ciszy>

Wszyscy wiedza, ze mam obsesje na punkcie Coli, jestem gleboko uzalezniona i kocham coca-colowe reklamy swiateczne. Podrozujac sobie po krajach, odkrylam, iz w kazdym jednym cola ta smakuje inaczej. Wszystko zalezy od wody.  Nie wiem czy z przyzwyczajenia zwyklego, poki co tak mi smakowala colka w PL. W Norwegii byla bardzo inna, ale tez bardzo smaczna i swietnie gazowana! A w Belgii i Holandii okazalo sie, iz cola jest zwyczajnie paskudna. Smakuje jak rozcienczona z woda i przestaje bombelkowac doslownie w 2-3 sekundy po nalaniu do szklanki. KOSZMAR!
Zrozpaczona i do cna zniechecona <dramatyzm celowy> postanowilam sprobowac Pepsi. Okazalo sie, ze w jakis magiczny sposob posmak Pepsi, za ktorym nie przepadalam swietnie zgrywa sie z woda, ktora syrop ten jest rozcienczany. No i tak wlasnie zdradzilam cole z pepsi. Jest mi smutno i wstyd ile razy pakuje te nieszczesna butelke do koszyka. Zycie mnie zmusilo!!

Jestem tez ciekawa jak teraz po takim dlugim czasie bedzie mi smakowac polska Colka, gdy juz w koncu wpadne z odwiedzinami.
 
a tu macie 1wszy snieg w Holandii i Wilka w moich norweskich skarpetach z pomponikami, w serduszka ;)

wtorek, 11 grudnia 2012

Mam internet i jestem holenderska.

Oto i on: moj mobilny internet. Krztusi i sie i protestuje,ale chama za ryj i hasa. Jakos. Tak czy owak - jest :)
Hip hip hurra i takie tam.
Mieszkamy sobie radosnie w Holandii. Tak, tak.Pod Tilburgiem. Wiec blisko mamy do wiekszego miasta,jednego, drugiego, 185ego. Miastko jest urocze, wyglada troche jak angielska wies. Domki kamienne, ogrodki i zywoploty ulozone w mikro labirynty. Wszedzie juz maja choinki i na wieczornych spacerkach ladnie sie migaja lampki. I jest pelno kucykow. Mieszkam wsrod pol i kucykow i koni i owiec! I sie daja glaskac i podchodza i wszystko. Grubalda zawiera znajomosci z holenderskimi kotami, na Jej zasadach oczywiscie... Inaczej niz w Oslo, tutaj wszyscy sie na Ciebie patrza. Zagaduja! Witaja sie na uliczkach miastka. Po roku mieszkania w Norwegii jest to dla mnie  jakis tam nju stuff. Oczywiscie moc serow i czekolady - da yum! Sklepy - miod i cud i "malyna". Juz mowilam do Wilka, ze moze dalej kultywowac swoj lans - naprawde ma na czym i z czego i czym i blabla. Odparl, ze on sie w miescie London bedzie lansic dopiero na calego. Eh, zycie z Narcyzem. Ja poki co  glaszcze kucyki i lansu nie uskuteczniam, aleeeeeeee ku czci Mishona i za Jej sprawa nabylam przepiekna dzinsowa, ciemna koszule. Chyba bede chodzic pranie w niej robic poki co, ale i tak jest czystym obledem. Moze nawet uda sie walnac fotke, bo warta jest pochwalenia sie.
Tak wiec ta przymusowa migracja, przesiedlenie czy cokolwiek poki co, na plus. Nie bede marudzic, chociaz obecnie mam najmniejsza szafe swiata i juz moja zielona walizka (tak, ta piekna podrozna, bardzo swiatowa) jest bardziej pojemna. Musze tez wyczaic jakis typowo alternatywny sklep, bo tunele nowe nabyc trzeba - zazyczylam sobie na Gwiazdke. O przybyciu do Poz, poki co - ani slowa, bo co klapie dziobem to dupa. Blada.Nawet bardzo. Moze nawet z piegami. Uporzadkuje porobione foty, dorzuce pare nowych i z fanfarami wrzuce je na bloga,  Poki co wysylam modly gdzie sie da, zeby dalo rade umiescic te oto notke bez zawiechy.

wtorek, 4 grudnia 2012

wiesci szybkie i takie hej i ho

Zyje jak cos, trwm bez pradu, bez internetu i nie wiem kiedy ten stan sie zmieni. Nawet nie mam jak usiasc i sobie spokojnie cos popisac. Zyje w kazdym razie :D Prad pewnie bede miec na dniach, bo uwaga..przeprowadzam sie do Holandii :D :D hahaha i ha. Powiedzmy, ze juz nauczylam sie smiac z tego wszystkiego. Jakos w koncu usiade i cos napisze i skombinuje net na dluuuuugo na stale czy cos, bo  koniec koncow, obierac poczte raz na 3 tygodnie, brnac przez tony spamu pt:pieluszki dla Twojego maluszka badz zostan wspolwlascicielem banku Alior to jednak nie spelnienie moich snow i marzen. Przepraszam za cisze na tumblr, tutaj i mejlowa. Robie co moge :D :*

z opoznieniem

Jestem mistrzem - 3 tygodnie bez netu jak nic. Pyknie pewnie miesiac zanim faktycznie bede miec ten staly dostep. Jest niestety za zimno,mimo iz moge w listopadzie-grudniu latac w bluzie i tylko w bluzie(no dobra, spodnie tez nosze). Nauczylam sie,ze u wszystkich "specjalistow" typu" Pan Od Interneta" , termin - tydzien , nie koniecznie musi oznaczac tydzien o jakim przecietny czlowiek , nie bedacy "specjaista" ;] mysli. Tak wiec moje radosne smsy, ktore wyslalam do Endiego i Edzi,TYDZIEN temu o tym jak to bede juz, zaraz dysponowac netem...coz...coz. W dodatku brak mozliwosci pisania polskich znakow (zjebany klawisz) mnie irytuje niemozebnie. Moze bedziemy udawac, ze skoro juz jestem taka internaszynal to nie uznaje takze polskich znakow?
Poki co siedze sobie bez internetu i pisze z nudow "na pozniej". Potem w glorii i chwale dodam z lekka przeterminowana notke. Moj tumblr pewnie umarl, a juz na pewno przymiera glodem i autentycznie jest mi z tego powodu przykro. Te wszystkie cudownie piekne zdjecia albo po prostu interesujace albo zwyczajnie zabawne mini komiksy - tesknie za Wami :( Czuje sie odcieta od swiata. Nawet nie wiem co u Dody, bo przeciez Pudelek tez mi nie hasa!!! Skandal.
Ale za to biegam. Dostalam pierwsze w zyciu adidasy. Takie wiecie, rasowe Nike do biegania.Moja mama z fascynacja wpatrywala sie jak je mierzylam, bo nigdy mnie w takich nie widziala. I tak, sa odblaskowe. Zeby wszystkie sarny i dziki w lesie mnie omijaly z daleka. Dostalam tez sportowy stanior w kolorze jadowitego, fluo rozu i granatowe dresiki na tylek. Taka odwalona latam po lesie codziennie. Po 1wszym dniu mialam takie zakwasy, ze z trudem chodzilam.Myslicie,ze zapewne ambicjonalnie przebieglam 10 km, a nastepne 3 sie czolgalam przez zasieki i bagna. I wish!
5 min.ostrego marszu- 10 min biegu - 5 min.marszu.And done. Umarlam w butach. Fluorescencyjnych. Nawet nie wiem czy dobrze napisalam to slowo, bo nie mam tu sprawdzania pisowni.
Czy napisalam,ze stanior jak i dresik mam od Lonsdale? Jestem rasowym kibolem czy czym tam.Takim lobuzem angielskim sie czuje. Wilk ciagle mi proponuje wygolenie sobie malpki i butowania wszystkich naokolo. Poniewaz wyobrazcie sobie, ze chyba 1wszy raz w zyciu moja reputacja mnie wyprzedzila. Zostalam odstraszaczka i Toporem Sprawiedliwosci na debilnych pseudo macho :D :D Calkiem zabawne.
Jak tez zapwne zauwazyliscie,nie dotarlam do Poznania :] Nie wiem kiedy ten podniosly moment nastapi, bo teraz samowolki juz nie ma - trzeba skladac wnioski o urlop. Cos za cos.
I nie opycham sie az tak ciastkami,jak sie balam, ze bede ;) Musze jeszcze zrobic rozeznanie w sushi barach, ktorych tu jednak jakos nie widze. Napawa mnie to niejaka obawa, ale nadal nie porzucilam nadziei. Naszedl mnie tez glod tuszu, z ktorym niechybnie bedzie trzeba cos uczynic. To by bylo na tyle w max skrocie, z ostatniego dnia listopada tegoz roku :)

piątek, 16 listopada 2012

Jak dzienniki norweskie przechodza w belgijsko-holenderskie




Chwilowe problemy z internetem (those damn trees! :D ), spowodowaly moje milczenie na wszelakich frontach internetowych (dziekuje za zaniepokojone smsy). W momencie gdy sobie tak tu siedzei pisze to juz od tygodnia jestesmy w Belgii.
Odkrylam serki wiejskie, na nowo kocham belgijskie ciastka(staram sie nie kochac ich ZA mocno) oraz przymierzam sie do biegow (mam zamiar kupic sobie na dniach "yoga pantsy). Dostosowalam sie juz do zmiany klimatu (z minusowej temperatury i sniegu do latania w bluzie z podwinietymi rekawami). Jedyne czego nie moge przebolec to tej kurewskiej klawiatury,na ktorej wlasnie mozolnie pisze. Chryste Panie, chyba nigdy nie mialam do czynienia z rownie glupia. Z glebi serca nienawidze jej i bardzo tesknie do"mojego" Sony Vaio. Bu.

Kiciolda znosi Lu calkiem dzielnie, jak i cale tlumy innych kotow za oknem. Aczkolwiek ma swoje "slabsze"momenty, gdy postanawia byc kicbulem. Cos jak Dr. Jekkyl i Mr. Hyde. Tak czy owak jest znaaaznie lepiej niz moglam sie spodziewac.Dzielna dziecinka.
Wilk chodzi do pracy i tak mu sie podoba, ze wyrazil swoje niezadowolenie z powodu 2 dni zwyczajowego wolnego. Kto by pomyslal!
Ja na razie robie za hauslajfa. Uskuteczniam spacery po lesie, czasem do pobliskiego miasteczka(przez las) jestem jak czerwony kapturek, tyle ze bez koszyczkow i wilkow. No... Juz powoli mi sie nudzi , tym bardziej ze nie mam netu (trzeba zakupic antene, zeby laskawie sciagala do nas siec przez te wszystkiedrzewa dookola) i oczywiscie robia mi sie olbrzymie i haniebne braki i zaniedbania w serialach!!! To mnie prawdziwie boli.
Przyznaje tez, ze to takie fajne uczucie, gdy w sklepach wszystko kosztuje jedna lub dwu cyfrowa sume. A nie jak w Oslo trzy badz i czterocyfrowa.... Co prawda ubieraja sie tu fatalnie i na wielkie zakupy, rodem z Oslo sie nie zanosi (a szkoda, bo wyjebalam z bolem serca i autentycznym smutkiem jakies 80% swoich ciuchow...Mus, sila wyzsza i walizka,ktora mogla wazyc max 20kg- made me do it)
Przysiegam zaraz szczezne z ta klawiatura i pozalsiekurwaBoze klawiszem spacji!!!!!!!!!!!!!!!!!!

Zdjecia wjada potem jak juz bede miala swoj wlasny net w swoim wlasnym priv domku, z kawa i w ogole, anie na stresie w restauracji hotelowej.

piątek, 9 listopada 2012

Belgia

Tak na szybko. Jestesmy,zyjemy,nikt sie nie rozbil ;)
Wiecej wiesci na dniach (i nawet foty!), bo poki co przenosimy sie do wiekszego domiszcza :)

poniedziałek, 5 listopada 2012

Walizka pasująca do włosów.

Nabyłam takową. jak już pisałam na tumblr, jest to moja 1wsza walizka ever. Tak w  ogóle w życiu. Bardzo poważna sprawa. czuję się fensi, światowa, glamour i wszystko co tylko można czuć w związku z nową walizką, która razem z Tobą będzie przemierzać te wszystkie powietrzne mile.
Miała być różowa. Stałam z 10 minut przed tymi walizami. Była i różowa. Ale ulitowałam się nad Wilkiem, ostatnim susem zadzwoniłam do Niego i dramatyczne :"Zielona!" w słuchawce, przesądziło o sprawie. Jest zielona i błyszcząca. I wydaje ten podróżniczy turkot :)
Mam nadzieję, że spakuję do niej to co sobie zaplanowałam, chociaż na chwile obecna, już widzę  że będą kłopoty, bo plecak Wilka waży te 20 kg i jeśli dołożę tam choćby bokserki to koniec. Musze jakoś strategicznie to przemyśleć. A pomyśleć  że chciałam mu tam jeszcze upchnąć kocyk... Trudno, Kicia poleci jak królewna na 2 kocykach. Nikt nie powinien się pluć - w końcu dbam tylko o kociną wygodę i ciepło. Żal mi szczerze Kicioldy, bo nie wie bidula na co Jej przyszło i co Ją znów czeka plus ten wielki biały kocur na miejscu. jakoś mam takie dziwne przeczucia....Mój kićbul może wszczynać żelazne awantury godne jesieni średniowiecza.
 Jutro ostatni dzień pracowniczy, a w środę wyyloooot.
Nadal przykro, że omijamy Poznań tym razem, szczególnie, że co? No co??
                      ROGALE MARCIŃSKIE!!!! Ot co.
Eh. W zeszłym roku akurat mi się udało być w Poznaniu i rogala zjadłam. 2 lata temu miałam z dostawa do domu nawet! A mieszkałam we Wrocławiu więc było to dokonanie. Teraz się skończyło. Pocieszę się  belgijską napoleonką...hłe hłe hłe.
 Oto ONA. THE Waliza. :) Zielona jak żuczkowe skrzydełka. Naprawdę się mje podoba kolor i przynajmniej obędzie się bez tej histerii przy taśmie, z okazji odbierania bagażu po locie.
         A tu Grubalda w dumnej postawie kota na laptopie. Nie moim, dodam ;) wilkowym. Dzieło nosi znany tytuł: "Because fuck You, that's why"

piątek, 2 listopada 2012

Smęciur taki na listopad/wyjazd.

Rozpoczęłam juz  mój przedwyjazdowy rytuał.
Bo wyobraźcie sobie, mam taki. Jak juz ktoś sie przeprowadza tyle razy ile ja (23?) to zaczyna mieć takowe. Pojawia mi się w głowie taka myśl, że gdzieś już jadę ostatni raz, że mijam to ostatni raz, że przechodzę tędy ostatni raz. Same ostatnie razy. I jest mi naprawdę przykro jak nigdy.
Gdy opuszczałam np. Wrocław to ziałam taka wściekłością i nienawiścią i zmęczeniem, że miałam już głęboko gdzieś te 'ostatnie razy". Jeszcze się taksówkarzowi dostało(byłam podpita z lekka, noc przed wyjazdem).
Gdy opuszczałam Wawę, byłam tak rozbita psychicznie, że w sumie nie miałam czasu ani sił na rytuały przedwyjazdowe. pamiętam tylko, że kwitłam jak debil z wielkim, wypchanym plecakiem na Dworcu centralnym, w temperaturze minus naście i łzy zamarzały mi na polikach(jak to potem wszystko odtajało w pociągu to był sajgon).
Rytuał mam również, gdy zmieniam tylko mieszkanie, nie miasto lub kraj :]
Gdy wynosiłam się z Mostowej to zrobiłam to naprawdę filmowo. Niemal czułam te kamerę na plecach ;) Rozejrzałam się już po pustym pokoju (dziękuję delegacji kapeli HOPE za pomoc w znoszeniu gratów, znów! :D), pomedytowałam parę sekund nad tymi miesiącami, które tam przeżyłam i zamknęłam podwójne, wysokie drzwi. Dosłownie zamknęłam wtedy drzwi i rozdział życia. Czego nie przeczuwałam w tamtej chwili...
Z Puszczy wyjeżdżałam w deszczu i atmosferze skandalu. Z Poznania po cichu, tak, że niektórzy nawet po paru miesiącach od faktu, nie wiedzieli, że już mnie tam nie ma.
Chryste jak to wszystko brzmi :D
Jakbym była ostatnim antychrystem zostawiającym za sobą zgliszcza i popiół.
Tak czy siak, przewaznie był jakis mały akcent rytualny "po raz ostatni". Nocny spacer uliczkami miasta. Niby wiesz, że jeszcze nie raz odwiedzisz to miejsce, ale to już nie to samo. Kolejne rozdzialiki się zamykają. Możesz wrócić na chwilę, ale wiesz, że to już było napisane i przeczytane. KROPKA.
Żal mi opuszczać Oslo - powtórzę się.
Ale licze na to, że faktycznie to dalsza część jakiejś tam przygody dla mnie. W ten czy inny sposób przybliża mnie do czegoś mojego, a oddala od tego co nigdy moje nie było/być nie miało.

Wczorajsza wieść o śmierci Mitch'a bardzo nas nastroiła melancholijnie. Wilk z racji tego, że był naprawdę zagorzałym słuchaczem SS, a mnie jak zawsze gdy umiera młody człowiek, który tyle znaczył i tyle za soba i po sobie pozostawił. Tak myślę, że trzeba jednak być kurewsko odważnym i brać to życie za dupę i niech nawet wozić się po świecie z walizką i kotem. trudno. Bo naprawdę chujowo by było 5 sekund przed śmiercią, lecąc na łeb na szyję, mając świadomość że to już TO, pomyśleć sobie : "o kurwa mać, chujowo żyłam". Nie wiem czy coś tam jest PO. Nie wiem. Lubię myśleć, że tak. Napawa mnie to otuchą i pozwala sobie "marzyć", że Ci co przeszli na drugą stronę, ci których kochałam, w jakiś sposób nadal mają wgląd w moje życie i kto wie, może mogą trochę mi pomóc. Jest grupka osób, które tam mam, za tą "zasłoną". Miło jest myśleć, że czekają i kiedyś znów się pośmiejemy razem.

Ależ posiałam nastrój. Macie w nagrodę i na rozchmurzenie autorska przeróbke mojego ostatniego zdjęcia :P Wilk stwierdził, że wyglądam jakbym miała brodę więc On cos z tym zrobi.  Myślę, że skoro robię za syrenkę w tym kiosku, to bycie Posejdonem to już jakis prestiz i nobilitacja. Zwrócię uwage na mój złoty trójząb i goldena na szyi. I to mocarne spojrzenie! A "idz falo" powinno zostac zapisane w księdze jakiejś mądrej dla potomnych :D ;)


czwartek, 1 listopada 2012

Włajaż, włajaż

Juz się powoli zaczynam żegnać. Karton spakowany do oddania na przechowanie. W głowie ułożone co jeszcze do kartonu(książki.. :(   ) co do kontenerka z odzieżą używaną, a co do walizki(której jeszcze nie mam). Pragnę nabyć różową, ale Wilk dostaje szczękościsku na samą myśl, bo wyobraża sobie - pewnie prawidłowo, że koniec końców to On będzie tachał się z tą całą różowością przez lotniska. Przynajmniej nie byłoby histerii przy taśmie pt"która moja!!???" ta moja?? Nie to jego...a może moja!!??? On dotyka naszej walizki!! Zaraz z nia ucieknie!!! nie, to jednak nie moja" etc.etc.


 A tak naprawdę to moim marzeniem jest ta diesel'owska. Widzę ją przynajmniej 1-2 razy w tygodniu na wystawie. Jest tez w opcji czerwonej jak wóz strażacki. Generalnie boję się interesować o cenę.Ale pomarzyć można.
Ok, dowiedziałam się. 205 euro. Cóż...i tak byłaby za mała, no.

Tak więc zapewne udam się na dniach do jakiegoś nudnego sklepu, kupię jakaś nudna torbuchę w kolorze wypłowiała czerń i tyle radości.

Mówiłam, że lubię personalizować swoje rzeczy? Bardzo lubię. Walizka powinna więc być choćby obklejona w wydruki z mojego tumblr.

Zaczęłam sie też żegnać z moim licznym hmmm "szefostwem" i robi się przykro, bo serio no...robi się. Cóż mogę powiedzieć. Gdy przyjechałam do Norwegii i jezdziłam sobie ulicami Oslo, pamiętam jak w myślach mówiłam "Potraktuj mnie dobrze, Norwegio" i potraktowała. Najlepiej. Z wielkim żalem opuszczam to miasto, gdzie absolutnie obcy ludzie tak często okazywali bezinteresowną pomoc. Nie ludzie mnie zmusili do wyjazdu, nawet nie pogoda ;) Ale przynajmniej mam nauczkę na przyszłość kogo unikać i na co już nigdy więcej nikomu nie pozwolić.
Myślę jeszcze nad ost. szybkimi zakupami pt: skarpety iście norweskie.
Kto by pomyślał, już zaraz jutro piątek. Bilety mam tu obok siebie wydrukowane. Za tydzień o tej porze powinnam już być w Belgii i starać się rozdzielić dwa walczące ze sobą koty.
Najdziwniejsze, że jak niemal dokładnie rok temu przyleciałam do Oslo, to byłam pewna, że to już na zawsze. I robiłam wszystko, żeby tak własnie sie stało. Ale coż... c'est la vie. Widać nie było mi pisane. Z niejaka ciekawością zatem podążam dalej, żeby sprawdzić co jest mi pisane zatem. I z małym strachem, może paniką, że co to będzie jeśli NIC mi nie jest pisane i zostanę jak ten Żyd Wieczny Tułacz - ciągle w drodze.
No dobra, zamuliłam. Idę pooglądać obrazki na tumblr, a potem do wanny. Ostatnie dni posiadania wanny. Potem już tylko prysznic, aż do odwołania.

poniedziałek, 29 października 2012

Komu w drogę, temu kopa w dupę.

Kopa więc mi. A w sumie nam.
Wyruszamy za tydzień ku nowej przygodzie.
Następny przystanek : Holandio/Belgia :)
Upadła syrenka(to będę chyba ja), Wilk i Kicia von Grubalda łapiemy w następnym tygodniu samolot do Amsterdamu. Skąd z fanfarami  (mam nadzieję) udamy się za holendersko-belgijską granicę.
Przenosimy samolotem, już raz zaliczyłam, ale nie zmienia to faktu, że na samą myśl mi się unosi.
Pokarm mi sie unosi, który własnie się trawi, bo to już która? No która? Ktos pamięta? Chyba 22?23? przeprowadzka.
Panie Jezu Chryste na deskorolce!
Idzie też za tym smutna wieść: mieliśmy jechać do tej Belgii przez Poznań, ale z racji tego, że Wilk zaczyna pracę, nówkę sztukę 12 listopada to dupa wielka z napaści na Posen. I naprawdę jest nam przykro, żeby nie było, że nie. Ja już miałam całe kilometrowe wizje tego pobytu.Cieszyłam się jak na urodziny, a tu..o. Nic to może przed wyruszeniem na nastepny przystanek (zapowiada się na wiosnę) uda nam sie zrealizować zacny plan odwiedzin/nawiedzin. Pogoda już ładniejsza może by była...nie wiem. No przykro.

Smutno też, bo naprawdę pokochałam Oslo. Cudowne miasto.Nie wahajcie się przybywać w jakimkolwiek celu, jesli będziecie mieć taką szansę. W razie co służę radą i pomocą.
Ale cóż zrobić. Życie. Nie do końca wiadomo gdzie rzuci. Najwidoczniej to nie był mój przystanek docelowy. Znów.
Dzienniki norweskie pewnie zamienią się w belgijskie, a potem... ;)
Najbiedniejsza jest Grubalda, bo Ona jeszcze nie wie, że przynajmniej jakiś czas będzie musiała dzielic leśną rezydencję z wielkim, białym, głuchym jak pień kocurem.Zapowiada się ciekawie. na razie Kicia mnie jeszcze kocha i łasi się rozkosznie w tej własnie sekundzie.
przepraszam też wszystkich, którzy nie zdążyli nas odwiedzić w Oslo. Raczej nie będzie na to czasu i okazji w Belgii, ale jak wszystko dobrze pójdzie to przy następnym przystanku to już i owszem :)
Póki co mam trochę sortowania i pakowania, kartonowania i rozważania co wrzucić do konteneru na używana odzież (pamiętajcie o tym, widząc szmatolki z ciuchami pt"Norweska odzież używana" :D ), a bez czego żyć nie mogę i pójdzie do walizki.
Postaram się zrobić fotę na lotnisku, żebyście mieli potem pojęcie z czym musieliśmy się mierzyć ;)
Nota bene do kontenerka na używane ciuchy poszły ze 3 różowe tiszerty moje - tak żebyście wiedziały panie ;), m.in ta z kapiącą się tancerką w kieliszku od martini.
Postaram się nie utyć na belgijskim wikcie - zamierzam biegać w ramach spalania ciastek.


A dziś wstaliśmy, a za oknem z 30 cm śniegu. Napadał skubany w nocy. Nadal pada. Mokry z deszczem, topi się, ale ciągle irytuje.
Z racji nie wiem czego, proszę oto moja słit focia z rąsi na blożka. Podziwiajcie moje włosy, bo o to tu chodzi, a nie wyraz twarzy, który przybrałam iście fejsbuczkowy-profilowy. Nie panuję nad tym, Próbowałam 4 różne.

niedziela, 28 października 2012

Wielkie wieści..za jakiś czas.

Na dniach pójdzie njuflasz. Ci, którzy uważnie przeglądają mojego tumblr pewnie już wiedzą lub zaraz wiedzieć będą  A Ci którym ten temat jest obcy, dowiedzą się bardzo na dniach . Zmiany, zmiany. Nowa przygoda, blabla.

Póki co macie moją "hulkową modelkę" ;) Wilk w koszulce z Hulkiem i bardzo matching bokserkach hulkowych.. Nawet w lustrze macie, wielki napis na pośladzie HULK ;) i mnie w gratisie w wydaniu bardzo domowych - fryzura na cebulę i flanelcia. Enjoy póki można, bo Wilk nie wie, że wrzucam jego fote w dezabilu i może zażądać usunięcia ;)


wtorek, 23 października 2012

Trochę o pracy.



Taka to prawda. Ile razy przychodzę do pracy tyle razy słyszę 'I'm sorry, it's such a mess".
Zawsze wtedy odpowiadam, że po to własnie ja tu jestem i maja się nie martwić. Autentyczny wyraz ulgi na ich twarzach jest rozbrajający.
Jeden desperat kiedyś mył podłogę, gdy sprzątałam mu kuchnię :D

Teraz juz absolutnie sama sobie ustawiam prace więc mam o wiele większy komfort w każdy sposób. Generalnie stałam się chyba takim dodatkiem. Dość modnym. Chyba fajnie jest im mieć młodą, wytatuowaną "pokojówkę" czy jakkolwiek nazwać ma profesję :D Dostaje również napiwki, drobne prezenty, podarunki. 
-Moja siostra z pewnością będzie ucieszona 3 markowymi buteleczkami perfum, na które jedna z dziewczyn, której mieszkanie sprzątam, jest uczulona.
-Zostałam tez juz obdarowana piwem własnej roboty - Norwegowie z racji tych nocnych i łikendowych prohibicji pędzą własne chlańsko aż miło :D
- parasolka :D - tak, też dostałam.
-artykuły żywnościowe pt "Wyprowadzam się, jak coś chcesz to bierz, jak nie to wywal"

Jednak to cenię najbardziej to to, że zostaje każdorazowo obdarzona ogromnym zaufaniem. Dostaję klucze, zostaje sama w mieszkaniach pełnych laptopów, ipodów, ipadów, iphonów, porozrzucanych pieniędzy(!),kart kredytowych, biżuterii, bardzo markowych butów i ciuchów, baaardzo, kosmetyków.

Może to głupio zabrzmi, ale z tych wszystkich prac, które wykonywałam w życiu ta sprawia mi najwięcej radości i daje najwięcej satysfakcji. Wszystkie puby, sieciówki ciuchowe, ba!Urząd Skarbowy (tak, pracowałam z US będąc już tak wytatuowaną ) to naprawdę nic. Niekończąca się nuda, użeranie z nieuprzejmymi przeważnie ludźmi, totalny brak szacunku.

A tu w swoim tempie robię to co trzeba, zawieram znajomości, wszyscy chętnie pomagają (chcą dodawać na fb, którego już nie mam), jedna z moich ulubionych "Pań" jest 2 lata młodsza ode mnie policjantką, mieszka z wielkim czarnym psem i zawsze mnie całuje, jak dobra koleżankę na dzień dobry i do widzenia - nie powiem przyjemne. Jak będę już zmieniać pracę, szukać dalej swojej drogi w życiu to naprawdę będzie mi 1wszy raz w żywocie przykro z powodu zostawiania pracy. To ci ludzie w sumie sprawili, że absolutnie pokochałam Oslo i Norwegów. Życzę każdemu takiej bandy szefów ;)

poniedziałek, 22 października 2012

Jak zabiłam odrosta.

Zrobiłam to.
Odrost gigant własnie przeszedł do historii.
Miał wspaniałe życie. Długie nad wyraz. Zazwyczaj odrosty tego typu żyją do dwóch tygodni od chwili, gdy ujrzą światło dzienne. Mój odrost żył 3 miesiące. Znaj łaskę pana, chamie!

Teraz będę paradować po świecie z absurdalnie żółtymi włosami od rozjaśniacza  bo odbarwienie odrostu to jedno, a pokrycie ich tonerem to drugie.
Życie było prostsze gdy po prostu miałam w głębokim poważaniu kondycję moich włosów i farboowaaałaaaaaaam, oj farbowałam na potęgę raz w miesiącu, rytualnie bardzo. Żadnych rozjaśniaczy, nic.
Gdzieś nie pokryła farba? A co tam! Nikt nie zauważy i tak się nie czeszę. (true story)
Mam na głowie 5 różnych odcieni rudego/czerwonego? TAK MIAŁO BYĆ PRZECIEŻ! (nie miało)

Teraz się trzęsę nad każdym włoskiem, każdą końcówką. Nakładam rozjaśniacz na same odrosty na max 10 min. a potem to już tylko toner. Żeby broń Boże nie męczyć włosów taka straszliwą chemią.
Toner znika w okolicach 2 tygodni , a ja z lenistwa wielkiego pt. i tak nikt mnie nie ogląda nigdzie nie wychodzę/Basia jest w Polsce i nie będzie widziała/krzyczała, tkwię sobie w tym spłukanym stanie a la spłowiały lis von rozjechana wiewiórka  obydwa wystawione na deszcz i słońce przez około miesiąc. Łatwa do zobrazowania wizja. Myślałam na początku, że taka jestem fajna, że taki mam super kolor włosów, wszyscy zaczepiają  chwalą . do momentu aż nie zaczęły padać pytania:To blond? Farbujesz się znów na blond? Nie wiedziałam, że lubisz taki jasny kolor włosów!

.............

NIE LUBIĘ.
W ogóle olśniło mnie. Że jeśli chce chodzić odwalona jak stróż w Boże Ciało, włoski, ciuszki, makijaże to  bezwzględnie powinnam się sprowadzić znów do Poznania. Tylko Poznań i mnogość znajomych twarzy na ulicach trzyma  mnie w estetycznych ryzach.
Za granicą - hulaj dusza, piekła nie ma!
Coś w ten deseń:


Opcja nr 3 oczywiście. Pomijając fakt, że nigdy w życiu nie wyglądałam jak obrazek 1 i 2 :D

Naprawdę nie chce mi się starać dla obcych ludzi :D taka jest prawda. Nie obchodzą mnie ani trochę. Ale dygoczę ze stresu, gdy odwiedzam Barbarę, bo wiem, że jak założę:
- czerwona, stara jak świat bluzę od Luki
- dżinsy typu boyfriend, w których wyglądam jak pracownik stacji benzynowej
- bede mieć odrost,
etc.etc. Będę mieć "a bad time". I to jest super! To mnie trzymało w ryzach calutki czas poznański.
Z resztą Basia wie, że ona ma totalne embargo na pewien różowawy sweter ...

Tak czy siak, coś się ruszyło. Nawet dziś poćwiczyłam.Aczkolwiek nie wiem czy zrobiłam to dobrze, bo bolały mnie inne mięśnie niż powinny.... emmmmm.

W gratisie macie oto fote wystawy. Sklep z oporządzeniem do pieczenia/gotowania. Calutka witryna pro halołynowa. Na babeczki, na lód, na ciastka, ciastka, formy, foremki, serwetki, słomki, wszyystkoooo.

poniedziałek, 15 października 2012

Pierwszy śnieg i inne blubry.

Tak więc wczoraj spadł PIERWSZY ŚNIEG. <grobowa mina>
Dokładnie w połowie października. To taki falstart jak usłyszeć Last Christmas we wrześniu.
Bardzo niefajnie. Padało calutką niedzielę. A że temperatura była dodatnia, to tak naprawdę w chwili styczności tego śniegu z ziemią - zaraz się roztapiał ów. Tyle dobrego.
Odebrali mi (ci tajemniczy ONI, odpowiedzialni za śnieg) calutką radochę z 1wszego śniegu, którego oczekuję zawsze jakoś w grudniu, przy mrozach i wieczorach z książką.
Nieładnie Oni, oj nieładnie.
Dziś za to kropi, siąpi i jest zwyczajnie obleśnie. Ja radosnie choruję od piątku. Tyle o ile jeszcze w ten piątek dowlokłam się na 3 prace, ale za to po powrocie umarłam, a w sobotę to już dogorywałam. Dziś raczyłam ubrać sie nawet (piżama a la Dr Alban czeka na wieczór), ale w płucach czy okolicach tak mi rzęzi i wypluwam z siebie jakies kilogramy ektoplazmy. Przepraszam za obrazowe opisy, ale jestem beznadziejnie samotna w tej chwili i musiałam się z kimś tym podzielić.
Wilk jest w pracy od wczesnego ranka i bardzo, ale to bardzo mi Go żal z tego tytułu i z tytułu pogody. A że aktualnie buduje garaż, bo to Wilk Budowniczy to żal mi Go po 3 kroć nawet. Wilk tak się jara tym budowaniem, że obiecał mi wybudowac dom :D Bedę więc posiadaczką domu z drewna, co niekoniecznie mnie raduje, bo to jakoś tak mało mrocznie i gotycko, a taką architekturę mieszkalną i nie tylko lubię, ale może coś uda się tu przeforsować.

Odpisuję sobie więc na mejle (dziekuję wszystkim piszącym, to niesamowita radość dla mnie ), oglądam filmy na tony (w łikend padły obydwie częsci Addamsów), zażywam zapewne mocno nielegalną wg lekarzy, mieszankę leków róznych: znalezionych, wyżebranych, kradzionych i kupionych :D po troche wszystkiego, pijam herbatki z cytrynką i nadal czekam na jakieś pewne wieści.
jak tylko one nadejdą i będą pozytywne to zajmuję się ze wzmożoną aktywnościa bukowaniem, rezerwowaniem, kupowaniem i załatwianiem. A także informowaniem Was poszczególnych co, gdzie, jak i kiedy :) Brzmi całkiem fajnie. Czy można zrobić tak, że w listopadzie będzie jakoś ładniej w PL? No wiecie cos jak wymarzony pazdziernik, ale w listopadzie?Marzy mi sie spacerek. Mogę szwędać się w szaliku-nie ma sprawy. Grubalda w sumie już za tydzien mogłaby wyjeżdząc, bo tak zaczyna się ważność Jej szczepień więc miód.
Wyjazd też byłby dla mnie okazją do ogarnięcia się tak fizycznie. Posmarowania włosów tonerem, umalowania ryja może w końcu i założenia czegos innego niż szare dzinsy i 3 koszulki na zmianę. Taka jestem faszyn.
Czy wspominałam, że oto po 10 latach wyjełam kolca z brwi????
Stało się. Wyjełam. I troche brakuje, ale już naprawdę był na niego czas. A że pierdolnik bolał cholernie przy przekłuwaniu to raczej operacji tej już nie jestem skłonna powtórzyć. Tak też chciałabym te tuneliszcza do 15 pociągnąć i juz mieć św. spokój i móc kupowac wszystkie te ślicznościowe tunele bez obaw, że za chwile juz bedą bezużyteczne, bo znów rozciągne uszy.  Wilkowe wycinanie też już się zagoiło więc myślę, że ruszy z rozciągniem..po raz 3.... biedaczysko.
I nie wiem co dziś zrobic na obiad. Eh.


piątek, 12 października 2012

Umierając na katar.

Musze się tym podzielić.

Jestem makabrycznie przeziębiona, a z racji tego, że Wilk siedzi do wieczora w pracy to ja nawet specjalnie nie mam do kogo ryja otworzyć. Spadło na biedna Grubaldę.
Po obejrzeniu 1 odcinka 4 serii Pamiętników Wampirów ( bo taka własnie jestem lamerska) zrobiło mi się jakoś smutno i umierająco. Zawsze czuję oddech śmierci na ramieniu, gdy jestem przeziębiona. Myśle, że to jakiś męski gen sie odzywa ;)
Tak czy siak spojrzałam na Kicię i spytałam załzawionym, zakatarzonym głosem czy w ogóle by się przejęła gdybym umarła. Dostałam w odpowiedzi kamienne spojrzenie nr 5. Postanowiłam jednak spróbować nabrac Kicię - udając, że umieram na Jej niewzruszonych oczach :D
Powinnam była dostać Oscara za tę scenę. Były jeki, wywracanie oczami i efektowne omdlenie na łózku. Spod przymkniętych powiek obserwowałam niewdzięcznicę. I otóż co się stało?
Wstała, podeszła do mnie i zaczęła się ocierać polikiem o moje martwe kolano. Bardzo się wzruszyłam i postanowiłam zmartwychwstać  żeby nie straszyć więcej biednego kota. Mój kot sie przejłą moja śmiercią. To z pewnością jedno z najmilszych wspomnień jakie będę mieć.

Koniec wpisu.


czwartek, 11 października 2012

Ryba mnie bije. Pewnie za kolor włosów.

Otóż postanowiłam się dziś podzielić dwiema wstydliwymi rzeczami:
1. Zostałam pobita przez rybę. W dodatku taką martwą i mrożoną. W sklepie. Pełno świadków.Wstydu co niemiara. Przywaliła mi całkiem mocno w usta, spadając z półki chłodziarki. Nie wiem kto wpadł na pomysł, że absolutnie wszyscy mają tu minimum 180 cm wzrostu. A Azjaci???!!!! He?????
Ja też żyrafa nie jestem. Moje 168 plus gruba bluza i skórzana kurtka to był dramat przy zdobywaniu tejże ryby. Za kare zostanie dziś zjedzona. Skubana.
2. Mój kolor włosów. W bonusie mój umęczony 2 pochorobowy buziak. Wiem, że na tych zdjęciach wyglądam jak bezdomna spod dworca, zaraz po kąpieli, ale obiecałam te cholerne zdjęcia włosów. To najjaśniejsze co miałam na łepetynie. Efekt nie farbowania (w moim przypadku tonowania) włosów od ponad 2 miesięcy. Widać nawet ten gigantyczny odrost. Nabrałam dystansu do siebie w ciągu tych 2 miesięcy, kiedy wyglądałam jak totalne gówno(tak, było gorzej niż na zdjęciu) więc mogę się bez płaczu i histerii pokazać Wam, tak o.

I pałam nieustającą zawiścią w stosunku do tych wszystkich kobiet o "arabskim" typie urody. Maja oczy jak żyrafy! Takie piękne wachlarze rzęs i wystarczy im kreska i już. Wyglądają jakby ktoś Je namalował, a potem puścił na ulice, między ludzi. Ja po 3 godzinach sterczeń przed lustrem bym nie wyglądała tak dobrze jak te niektóre, pewnie po 10 minutach. Ot, sprawiedliwość społeczna.
No pożaliłam się.


 A tu daję widok "z drzwi". W tle widać już bardzo jesienne drzewa, a na 1wszym planie, nadal kwitnąca róża. Nie wiem jak znosi te przymrozki nocne, bidula.

niedziela, 7 października 2012

...


Dziewczynka, gdy stanie się kobietą, będzie wiedziała, jak poruszać się w świecie. A w szczególności zrozumie, że gdy ją boli, to tak naprawdę nie boli. Gdy jej się chce, to tak naprawdę jej się nie chce, a gdy nie chce, to właśnie chce. Gdy płacze, to histeryzuje i jest niewdzięczna. Gdy się na coś nie zgadza, to jest wredna i cyniczna. Gdy się cieszy, to się wygłupia, albo jest pijana. Gdy chce ładnie wyglądać, to się mizdrzy, a gdy się kimś zainteresuje, to się puszcza. Gdy się wstydzi, to jest głupia, a gdy się nie wstydzi to jest bezwstydna. Gdy się przy czymś upiera, to przesadza, a gdy się nie upiera, to nie wie czego chce. Jak kocha, to jest naiwna, a jak nie kocha, to jest zimna. Gdy ma ochotę na seks, to jest suką, a gdy nie ma ochoty na seks, to też jest suką. Jeśli chce być kimś – to znaczy, że przewróciło się jej w głowie, a jak nie chce być kimś, to jest głupią kurą. Jeśli jest sama, to znaczy, że nikt jej nie chciał, a jeśli jest z kimś, to znaczy, że cwana. Wtedy też będzie wiedzieć, że gdy dostaje furii – to jej się tylko tak zdaje. W każdym razie, może być pewna, że nie ma żadnych prawdziwych powodów do gniewu i powinna udać się po poradę do psychoterapeuty.
Autor: Wojciech Eichelberger

Spacerowawszy

Dziś wybrałam się z rana na samotny spacer. Oczywiście jak zwykle, gdy spaceruje NIE po centrum, to się gubię. Te wszystkie uliczki na wzgórzach - nigdy nie wiesz, która jest ślepa  a która jakimś przesmykiem prowadzi gdzieś tam. Więc szłam, zrobiłam wielka pętlę i do niemal samego końca nie byłam pewna czy nagle nie okaże się, iż wyjdę gdzieś po drugiej stronie lasu.
Tak czy siak. Spacer idealny. Pomógł na ból głowy i smutne/złe myśli  Znalazłam jakiś dziki punkt widokowy, gdzie zabawiłam kilka minut, gdyż chodzenie pod gorę ponad 40 min. bez przerwy nie jest moim namiętnym hobby. Jak widać na fotach, pogoda dopisała i jest już iście jesiennie. Nawet byłam bardzo tematycznie i pod kolor ubrana, ale niestety, po drodze nie było żadnego wielkiego lustra, żebym znanym i lubianym "szotem do lustra" mogła uchwycić mój ałtfit.
Teraz by się aż prosiło o szarlotkę ze śmietanką i kawusię, ale jakoś tak, no nie mam. Wiec będzie "gorąca czekolada", która w żadnym wypadku gorącą czekoladą nie jest, a napojem czekoladowym na ciepło. Brak mi też niedzielnych wypadów po ciacho do cukierni, własnie szczególnie teraz jesienią. Za to od tygodnia wpieprzam jak głupia chrupki serowe więc spodziewajcie się spodziewanego :] - będę balcesonem już wkrótce, jak się nie opamiętam.



 Widok na zatoke i Oslo. To tu dostawałam palpitacji serca z wysiłku.

                          A tak wyglądało wczoraj z rana. Mgła i przedzierające się słońce.

czwartek, 4 października 2012

Kicia u weta :D

Jako, że ja jestem po przeglądzie to dziś i Grubalda była. Znów musze powiedzieć, że tu i weterynarze się bardziej przejmują niż w PL. A troche się u różnych takich nabyłam. Tak czy siak, Grubcia potrzebowała szczepionki, żeby móc dziarsko ze mna po Europie podróżować. Wiemy, że ja tak lubię. Ona mniej. Ale docenia. Docenia, że wlokę Ją za sobą siła i przemocą zawsze i wszędzie.
Tak czy siak dotarłyśmy. Miałyśmy poczekalnie "dla kotów", bo tam spokojniej i bez psów.
Doczekałysmy się młodziutkiej Pani Wet (ost.mam szczęscie do takich pewnie i przed 30stka nawet). Oprócz szczepionki, gruntownie mi Grubaldę przebadała, osłuchała, zmierzyła puls! Okazało się przy okajzi, że Kicia nie ma zęba ani nadwagi. Jak czegoś nie była pewna (Pani wet, nie Kicia) to pobiegła po jakąś koleżankę, żeby na pewno sprawdzic czy mam/nie mam czym się martwić. Kicia równiez nie wygląda na swoje lata więc git. :) Ach, te geny ;)

A, Kicia zrobiła furorę swoim słynnym uchem, a także została "Kiszą". bardzo  egzotycznie to brzmi. troche sie bałam, że posądzą mnie przez to w lecznicy o bycie fanką Keshy.

Tak czy owak, mam zdrową Grubaldę. Bardzo dzielną. Ja równiez byłam dzielna - nie łkałam w trakcie szczepienia, a nawet Ją przytulałam (Kicie, nie Panią Wet).
Byłam tez pewna, że  Grubcia mnie znienawidzi po tej wizycie, ale na moje pytanie, zadane juz w domu, o takie odczucia względem mojej osoby, zostałam polizana po ręce, a teraz kocia zasypia po mej prawicy. Chyba zostałam uniewinniona, ufff.

Zdałam sobie sprawę, że cały mój wpis brzmi jak od zwariowanej kociej damy, która uważa, że cały świat czeka z utęsknieniem i w napięciu na kolejne rewelacje dot. jej kota, ale ja wieeeeeeem, że częśc z was, która poznała Kicie vel Kiszę :P osobiscie, lofcia Ją z całej epy, tak jak i ja :)


wtorek, 2 października 2012

Tatuaż w norweskiej służbie zdrowia

Chciałam jeszcze tak na szybko od siebie dodać, iż tak jak w PL spotykałam sie i słyszałam o mało przyjemnych przypadkach dot. cięzko wytatuowanych osób będących u lekarza czy np.na badaniach, tak tu opowiem szybko o moich norweskich doświadczeniach.
 Po pierwsze ani jedna pielęgniarka nie spojrzała sie krzywo na moje malunki na łapach. Ani nawet pół. Co więcej, Panie te (bliżej im do 40 i 50 niż siksowania) wyrażały szczery i głośny zachwyt moimi tatuażami, co jak wiemy w PL sie raczej nie zdarza.
Po drugie z niejaka ciekawością oczekiwałam na badania krwi. Z tej przyczyny, że na obydwu rekach, zwyczajowe miejsca pobierania krwi mam pozakrywane już. Wiem o przypadku w PL, gdzie pielegniarka odmówiła pobierania krwi, bo:

-to niebezpieczne jak się ma tatuaże, a ona się będzie wbijac igła i "tusz moze sie dostac do żyły" (autentyczne)
- nie ma jak pobrac, bo nie widzi żadnej żyły (pobieranie odbyło się spod kolan - brrrrrrrrrr)
 Oczywiście nie wspominając już o gazylionach komentarzy na temat tego co to się ze sobą nie zrobiło i jak to strasznie wygląda/będzie wyglądać.

Moja Pani Pobierająca okazała się być młodą "Arabką". Nie pytałam o pochodzenie, sugeruję się wyglądem i chusta na głowie. Spodziewałam się więc zaraz na wstepie krzywego spojrzenia i ścierania sie kulturowego. Gdzie tam! Dziewczyna powitała mnie cała usmiechnięta, bez problemu wybrała rekę (te z bardziej zakrytymi żyłami!!) i bez zbędnych ceregieli wbiła się w żyłę, która akurat tak wypadło, szła pod moją czachą (wiecie, te na lewej łapie). Pomijając fakt, iz było to najmniej bolesne pobieranie krwi w moim życiu. Ogłosiłam Pani, iz jest fantastyczna czym ewidentnie Ją ucieszyłam.
Żaden lekarz, żadna pielęgniarka, nikt nie pozwolił sobie na uwagi, spojrzenia, etc.etc. Jestem zachwycona i zadowolona i postanowiłam się tym z Wami podzielić, o :) W Norwegii fajnie się chodzi do lekarza.

Pytanie o randki.

Tak postanowiłam spytać. Odkad skasowałam fb (ile to juz? pół roku ponad!!!) to nie mam czasem jak o co, kogo spytac. Postanowiłam wykorzystać do tego celu to miejsce. Wiem, że czytacie :P Moglibyście sie mi tu udzielić. Obydwie "pełcie".
Zastanawiałam się dziś jak wygląda randkowanie w stałych związkach?
Są te randki czy ich juz nie ma? Czy wyjście na jakiś obiad czy spacer i kawe z lubym to randka czy w sumie nie, bo żeby była randka to musi być wystrojenie się, umówienie wczesniej etc.etc. Zaznaczam, że mieszka się razem w takiej sytuacji.

Ku gwoli informacji dodam, iz czuję się lepiej. Moje wyniki badań (nie miałam blood testów robionych kilka!!lat) sa dobre :O Napawa mnie to zdumieniem. Jak to mawia moja Mama : "Masz więcej szczęscia niż rozumu" (kochany mamut). czyli, że panicznie boję się lekarzy, unikam jak mogę, a jednak jakimś psim swędem jestem zdrowa - zdrowawa. Wiem tylko, że musze zmienić dietę (czyt. zacząć jeść) i zredukować stres. Mój stres zniknie jak..no. Własnie dalej czekamy na wieści. Poczekacie i Wy.
Dodam parę fotek, między innymi tego czym starał się mnie karmić mój Luby :)

          Tu macie slicznościową deskę do longboardu. Jestem głęboko zakochana.
                       tak niektórzy grywają w Diablo.
                                                 Najlepsza lazania świata. Ale tak serio. Nie wyobrazam sobie, żeby ktoś, gdzieś, kiedyś zrobił lepszą.

                   Nasz czarny makaron :D Wyglada ohydnie, wiem :D Ale uwierzcie, naprawdę jest/był smaczny :)
                                       quesadillas w wersji wilczej.
                                   A tu widac, że gram w Simsy 3 Nie z tego świata :D Jestem oczywiście wąpierzem, a Wilk jest eeee wilkołakiem :) Tak wiem, że mam 28 lat. I don't care :)

sobota, 22 września 2012

Vincent Price

Czas się zbliża,ale jeszcze nie nadszedł.

        Halloween.

Ci co mnie znają, wiedza, że mam wielkiego zajoba na tym punkcie. Horrory (ale te ze smaczkiem! za slasherami nie przepadam, won Piły i hostele!), opowieści z dreszczykiem, wydrążone dynie i na tony czarownic. Bardzo zazdraszczam Amerykanom tego nastroju jesiennego, tej całej otoczki. Jakoś nigdzie indziej tak się nie przyjęło, chociaż wiem, że całkiem spore grono osób by sobie tego życzyło.

Do halloween został trochę ponad miesiąc. Ale nic nie szkodzi, bo dzis sobota, za oknem FA-TAL-NIE, zimno, wieje,popaduje, a ja ściągam własnie kilka perełek z Vincentem. Price'em oczywiście. Jako szalona fanka Poe'go, nie moge nie kochać również Vincenta. Ach, do dzis pamiętam jak swojego czasu (kilka dobrych lat temu) chyba Program 1 miał w zwyczaju puszczać w soboty wczesnym popołudniem(?) stare klasyki horrorów. Boże jedyny, co to była za radość. Przeważnie oscylowało to w porze, gdy moja na wskroś wtedy poznańska Mama, miała ten typowo wielkopolski pęd do sobotnich porządków. Byłam oczywiście główną angażowaną... ale jakoś udawało mi się te trochę ponad godzinke wydębić na Vincenta. Bo to własnie przeważnie Vincent królował na ekranie. Byłam spocona z wrażenia oglądając Grobowiec Ligei z 1964.
Tak czy siak dziś po kiepskiej nocy, smętnym wieczorze dnia poprzedniego i smutnym poranku, postanowiłam dać sobie odpocząć myslom. Powinnam niedługo stac sie szczęśliwą posiadaczką 3 filmów z Vincentem. Zamierzam zmusić kota do oglądania tegoż ze mną, ukryta pod kołdra i kocem. W ramach buntu, na piżame założyłam sweter i tak będę dziś trwać.
W takich chwilach tęsknię trochę za TV (nie mam, nie oglądam juz kilka dobrych lat) i za np. takim maratonem horrorów.Wyobrazcie sobie te piekna czołówkę czarno-białą na ekranie! Te muzykę! Świadomość, że właśnie na kilka godzin zniknie calutki smętny świat, gdzieś tam w poświacie szklanego ekranu. Do tego dzbanek herbaty na podgrzewaczu, jakieś mikro podgryzacze, wielkie ciepłe skarpety, koc... bajka <3 Fajnie, nie?

Tak czy siak to moja dzisiejsza sobota. Nadchodzi dość ciężki tydzień dla mnie, pod wieloma względami i przyznaje, że się zwyczajnie boję. Dlatego teraz dam się poprowadzić Vincentowi w nieco bardziej tajemne krainy i odmienne uczucie strachu.







wtorek, 18 września 2012

Wieści z frontu

Żyję, żyję i trwam jakby co.
Wiem, że smęce ost. Przyjęłam wszelakie OPR na klatę (gustownie odzianą).
Naprawdę poza praca nigdzie nie bywam więc nawet nie mogę Was uraczyć zdjęciami jakimikolwiek. Aczkolwiek istnieje szansa, że za jakiś czas będę mogła tu obwieścić pewne nowiny/zmiany/plany realne bardzo.
Wiadomo, że jak u mnie zmiany to zmiany od razu z przytupem, kastanietami i rozbijaniem butelek(po coli) czyli zmiany duże, rozległe, zmieniające mój kierunek o gazylion stopni (jestem lamusem z matematyki, nie każcie mi pisać ile dokładnie stopni, bo wstyd będzie jak się pomylę).
Tak więc trzymać kciuki, wysyłać modły do Bozi/Boziów czy innych szatańskich pomiotów - co komu pasi bardziej.
Zmiany są bardzo fajne. W sumie zawsze, chociaż wiadomo, że początki bywają ciężkie i przerażające. Każde,  nie tylko te zmianowe. Jednak ja, jako ta zaprawiona w bojach
, niemal Starsza Zmianowa (powinnam mieć taką odznakę czy coś) sie nie boję. Oczekuję.
Już dawno sie pogodziłam z tym, że moje życie najprawdopodobniej nigdy nie będzie takie normalne. Rodzina, dom, dzieci, mieszkanie, czy stała, normalna praca. Wizyty w przedszkolach, wywiadówki, zakupy wszelkiej treści co sobotę. Czasem jest mi tego żal i  bym trochę chciała. Bo wiadomo - zmęczona już nieludzko jestem życiem jakie prowadzę, ale..no własnie. Zawsze jest jakieś ALE. Zawsze. Wyskakuje prędzej czy później i tańczy mi przed morda , np. kankana. I co wtedy robić? Nie zignoruje kankanującego ALE. Nie da rady.
Co do mojego zdrowia - jest trochę lepiej. Zobaczymy jak to tam dalej pójdzie. Zdaje sobie sprawę, że jedzenie na "mój sposób" nie jest jedzeniem prawie wcale. I prowadzę mało higieniczny styl życia ostatnio, nad czym ubolewam,  ALE powiedzmy, że to już nie leży za bardzo w moich rękach. W każdym razie - żyję. No.
Poza tym odkryłam zabawna rzecz : jak pójdę z Grubalda na szczepienie do weta przed południem to zapłacę 400 ileś koron, a jak po południu to już ponad 600. WTF?
Oczywiście, wybieram się przedpołudniem, taka jestem oszczędna ;)
Chwaliłam się, że zjedliśmy nasz czarny makaron? Do carrrrbonarrrrrry <3 Wyglądało wyjątkowo odrzucająco :D , ale przyznaje, że ten czarny makaron to jednak pyszny był. Co prawda miałam wrażenie, że jem takie małe kabelki (do wrażenia dowaliło swoje gotowanie na al dente), ale i tak weszło jak złoto.
Boże jakie bzdury dziś napisałam. Wybaczcie. Ja sobie już dawno wybaczyłam i odpuściłam.

sobota, 8 września 2012

bardziej przyziemnie, życiowo, a więc smutno.

Jestem chora więc jakoś nie piszę, nie robię zdjęć, nie doświadczam nowych super hiper uniesień.
Za bardzo nie wiadomo na co jestem chora i chyba po raz 1wszy w życiu przez tak długi czas czuje się aż tak źle. Starość? Te 28 lat?
Wiem, zrobiło się smutno teraz, bo pewnie sobie myślicie, że umieram na norweską odmianę choroby wściekłych łosi. Zaplanowałam już pogrzeb lata temu - nic mnie nie zaskoczy ;) Pamiętajcie tylko wszyscy o Grubaldzie i żeby dostarczyć Ją jakoś do mojej Mamy!! Nie pozwólcie, żeby tu została sama..na miłość boską, bo przysięgam, że będę Was wszystkich razem i z osobna nawiedzać i to w wyjątkowo paskudny sposób (nie na darmo jestem najprawdopodobniej Waszą najbardziej naoglądaną horrorów znajomą), wiem jak uprzykrzyć Wam  noce w razie co. I te pózno jesienne, szare dni też.
Skoro już zakończyliśmy część umieralno - strasząco - grożącą to teraz mogę dalej pomarudzić, że bardzo nadal jestem nostalgiczna. Bardzo tęsknię za domem. Ale tak potwornie. Home sick w całej okazałości i rozciągłości i sama się własnie nad sobą użalam i aż mi oczy zwilgotniały, o.
W moim przypadku bycie "home sick" jest o tyle ciężkie, że od dobrych już paru lat nie mam tego domu i się tułam, co niektórzy z Was dobrze wiedzą.
Już nie dla mnie jesienne powroty do DOMU na gorący sok malinowy z melisą. Taki wiecie jaki powrót : kiedy na dworze wieje, szarga tymi naszymi chustami, szalikami, liście już w większości pospadały, a kaloryfery rozkosznie proszą o położenie na nich stóp w grubaśnych skarpetach. No i książka do tego.
Naprawdę nie doceniałam tego jak piękne miałam dzieciństwo i całe nastoletnie lata. Niewdzięczna ja.
A teraz tylko to mi zostało : ciągłe wałkowanie wspomnień. Tych wszystkich jesieni, książek, wielkich kubków z herbatą, "słodkim" z mamą.
Ostatnio tez bardzo rozpaczałam, że jestem skazana na życie wspomnieniami z lat nastu. Straszne to życie, uwierzcie.
Jestem bardziej pogubiona i smutna niż kiedy miałam te drazliwe 17 lat. W dodatku nie posiadam już wielkiego, butelkowo zielonego pokoju, ze starą szafą i wielkim łóżkiem, w którym mogłabym się zaszyć i siedzieć  i bręczeć i płakać i wszystko.
Ach Dorosłość...dlaczegóż Ty jesteś Dorosłość... taka smętna parafraza.
No przepraszam za ten dzisiejszy wpis. Bardziej przypomina notkę na mój drugi, głęboko skrywany blog, który prowadzę chyba od 10 lat jak nie więcej? Taki gdzie się jest zawsze EMO i zawsze wieje wiatr i jest się nieszczęśliwym i samotnym i nikt Cie nie rozumie. Tak - mam taki.
Tak czy siak umieszczam to tu, ponieważ chciałabym pokazać tym, którzy myslą, że ja zawsze mam fajnie i super, a moje kłopoty to jak z sitcomu są wiec to żadne kłopoty, że też mam gorsze okresy i nawet Norwegia mi nie pomaga.
Nota bene...biorę udział w tegorocznej loterii wizowej. Może jednak to o czym się marzyło całe lata, to to do człowiek powienien dążyć? Nikt od tego nie umrze, tak czy owak, spróbować mogę.


sobota, 1 września 2012

Jesiennie, nostalgicznie, jedzeniowo.

W taki dzień jak dziś jestem bardzo sentymentalna.
Wie o tym moja Przyjaciółka, bo wysłałam Jej mejla na fali tej nostalgii.
Czułam, że mnie złapie już tak od wczoraj w sumie.
Pogoda - wczesna jesień, piękne niebo, słońce, ale już czuć w powietrzu, że to nie lato.
Taki jakiś nieuchwytny zapach jesieni. Nie wiem na czym to polega. Po prostu jest inaczej i wiesz.
Wyobraziłam sobie jesienny Poznań w gronie Tych Najbliższych. Kawusie, rurki z bitą śmietaną od Liczbańskiego, obiad w Pyra barze, zakupy na placu Wielkopolskim (koniecznie dojrzałe śliwki, takie fioletowo-rubinowe, że az pestka sama odchodzi). Generalnie szwęd taki po Starym Rynku i okolicach.
Zatęskniło mi się.
A to wszystko przez ten specyficzny zapach powietrza.
W glorii na chwale mieliśmy przylecieć do Poz na parę dni, własnie w tym terminie, ale rzeczywistośc nas "dobjaczyła" no i cóż. Zagram w tym tygodniu w loterie Wiking. Jak wygram to przylatujemy i robimy wielki piknik na cytadeli, ok? :)
 A póki co to spędzam ciepły łikend w Oslo, niemiłosiernie się nudząc. Tak wyszło jakoś.
Czekam na niedoczekane i tak sobie, trwam.
I nie ma zdjęć dzis o!
No dobra, moze znajde jedno jakieś takie "z dupy".

 

A tak na marginesie dodam, że nastroiłam się do pichcenia ( O cudzie!!) i postanowiłam zrobić:

               - zupę - krem z pieczarek
              - ciasto o wstrzasającej nazwie: BANOFFEE PIE.

wtorek, 28 sierpnia 2012

Hovedoya, czyli w końcu popłynęliśmy na wyspę.

   Dziś parę powodów, dla których z takim trudem przyszłoby mi/nam zrezygnować z Norwegii. Wilk kazał napisać, że wyjechalibyśmy z Norwegii tylko dla Californii (tak, żeby wszyscy wiedzieli jaki mamy dobry gust).
   Wczoraj po dość ciężkim poranku i przedpołudniu postanowilismy popłynąć na wyspę. Te najbliższą - Hovedoya. Pogoda była zadziwiająca. Cały, ale to calutki dzień niebo było soczyście błękitne, ani jednej chmurki, zero wiatru(tylko na wodzie), za to dziś od rana ciężkie chmury i deszcz- stara, dobra, norweska śpiewka...
   Tak czy siak - pogoda nas rozpieściła do granic. Nie ruszałam żadnego zdjęcia żadnym szopem, z resztą to tylko zwykłe fotki z telefonu, a jednak...ach ach :) Dorzucam też czaszkowe cukierki i nowa wielka miłość Wilka.
                                             
                                  Wcale nie tak płytko..a jak ładnie widać!






                                                  Siedzieliśmy z takim widokiem jakąś godzinę.

                                      To zdecydowanie moje ulubione zdjęcie, kolory wyszły smaczne.


                                         Cukierki z napisem "Bubs" w lokalnym spożywczaku ;)
                                                  Sobotnia kawa i ciacho (później obiad) poza Oslo u Rodziny.
                                       Niemieccy sąsiedzi pojechali sobie na wakacje zostawiając niefrasobliwie wielkiego Norwega samopas...Wmeldował się Cioci do domu,a także...
                                                    ...komuś na kolana ;) Miłość wielka.
                                                     Wilk szedł zanieść CV więc postanowił być "fensi".