czwartek, 17 maja 2012

Jak sie zgubiliśmy

Zgubiliśmy się.
Tak z okazji 17 maja.
17 maja w Norwegii to najważniejsze takie ichnie święto. Przyjęcie  Konstytucji.
Mają wtedy miejsca parady dzieci, machanie chorągiewkami, Król pozdrawia z balkonu, wszyscy opychają się kiełbaskami i lodami, a także piecze się super, hiper wypasione torciwa (miałam zamiar, ale skończyłam pracę dzień wcześniej tak późno i byłam tak wymęczona, że naprawdę umarłam w butach. Nie w torcie.
Pogoda była taka bardzo sobie więc zdecydowaliśmy, że bezpieczniej będzie pójść na przechadzkę gdzieś po okolicy....UHM!
Bezpieczniej!
Okolicy!
Przechadzka!
Tych trzech słów nie wypada używać w kontekście opisu naszego popołudnia. Drogi, ulice, chodniki , ścieżki w Norwegii mają dziwne tendencje do skręcania. Ostro bądź podstępnie, cichaczem tak, że nawet nie wiesz. I nagle orientujesz się, że jesteś jakieś gazylion km od domu, w totalnie inną stronę, idąc swoją "bezpieczna, zwyczajową" ścieżką spacerową, którą chciałeś "odrobinę" urozmaicić, skręcając w jakąś śliczna uliczkę...
Bądz co bądź, znaleźliśmy się gdzieś zupełnie z drugiej strony wzgórza, na którym mieszkamy, z daleka od choćby zwyczajowej linii tbany, którą się zwykle poruszamy. Zniosło nas hohohohoh.
Udokumentowałam to dla potomnych zdjęciami z telefonu.
JA przytomnie wzięłam telefon. Wilk, swojego z gps'em i mapami już nie,...On za to miał pieniądze, które uratowały nas od śmierci z odwodniania (cola i energy drink) bądź głodowej (lody), przy stacji benzynowej.
Żeby było bardziej dramatycznie dodam, że na nasz 2-3 h spacer" udałam się bez stanika oraz tampona. Było groźnie.
                                                               Tu postanowiłam zacząć dokumentacje na wypadek, gdyby znaleźli nasze trupy po miesiącu w dziczy norweskiej.
                                              Tu Mój Dzielny Bohater wypatruje drogi do domu.
                                            Tu widok na to jak bardzo mamy przejebane, bo zaraz zacznie lać.
                                            Tu widok na mnie: bardzo zagubioną. Istniało prawdopodobieństwo, że to moje ost. żyjące zdjęcie.
                                          Tu mapa, która nic nie mówiła, ale trochę dodała otuchy(doprowadziła nas do ulicy, na której był przystanek autobusowy, którego trasą ruszyliśmy do domu)
                                    Tu wkurwiłam Pana Kota. Chciałam głaskać, ale On chyba wolał wskoczyć mi na głowę i wydrapać gałki oczne.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz